::R6001 : strona 360::
PRZEMówienie w popołudniowej usłudze
OSTATNIE DNI PASTORA RUSSELLA – OPISANE PRZEZ MENTA STURGEONA – NOWY JORK
W poniedziałek 16 października, o piątej po południu, Brat Russell po raz ostatni opuścił dom Betel. W południe poinformował najdroższą (jemu) rodzinę na ziemi, że opuści ich na krótko i wyraził nadzieję, że podczas jego nieobecności będą szczęśliwi i błogosławieni przez Pana. Powiedział także, że tak on, jak i ten, który mu towarzyszy będą cieszyć się mogąc służyć Panu. Następnie stojąc z rodziną złożył uroczystą modlitwę, którą rozpoczął słowami:
„O Panie, udziel Twojej obiecanej łaski,
I napełnij nią wszystkie poświęcone serca!”
po czym spokojnie wrócił do swojego gabinetu. Tam podyktował dziewięć listów, udzielając instrukcji różnym braciom odnośnie ich obowiązków. O wyznaczonej godzinie wyruszył w drogę, by już nigdy z niej nie powrócić. Przechodząc obok przyjaciół stojących w holu powiedział „do widzenia” i ruszył na stację.
Kiedy o godzinie szóstej po południu pociąg linii kolejowych Lehigh Valley odjechał z Jersey City, zabrał naszego drogiego Brata w jego ostatnią pielgrzymską podróż, która zakończyła się w Niebie. Od początku był zmęczony po tym, jak poprzedniego dnia prowadził publiczne zebrania w Providence i Fall River, i dlatego tego wieczoru nie podyktował listów w pociągu, jak to było jego zwyczajem. Udał się na spoczynek wcześniej niż zwykle, mówiąc „Dobranoc”, tak jak to zawsze robił. Rano, odpowiadając na pytanie, czy spał dobrze, odpowiedział jak zwykle
::R6001 : strona 361::
podczas jego ostatniej podróży: „Na oba boki”, co oczywiście oznaczało, że często obracał się podczas nocy z boku na bok.
Ostatnio często nam opowiadał, że prawie wcale nie spał, budził się prawie co godzinę i wiele rozmyślał przez cały dzień i noc. Na sercu leżało mu dobro wszystkich zborów, o które miał pieczę a jego fizyczne dolegliwości nie pozwalały mu dobrze wypocząć. Zawsze jadł skromnie i starannie notował skutki wszystkiego, co jadł lub pił. Często dla oszczędności dzielił się swoją porcją ze swoimi towarzyszami. Jego niezmiennym zwyczajem było dziękczynienie przed wszystkimi posiłkami, czy to w hotelach, w pociągach czy gdziekolwiek. Miał piękny sposób na to, aby ten, kto z nim podróżował, czuł się swobodnie i nie uważał się jedynie za służącego. Wtedy na początku podróży wręczał mu wystarczająco dużo pieniędzy, aby mógł pokryć wszystkie swoje nieprzewidziane wydatki w czasie podróży. Następnie tak to organizował, że pokrywaliśmy wydatki na przemian, on płacił za wszystko jednego dnia, a jego towarzysz płacił za wszystko następnego dnia, i tak dalej podczas całej podróży.
We wtorek rano przejechaliśmy przez granicę do Kanady i on żartobliwie zapytał: „Czy nie poczułeś, jak most nadął się, jak przez niego przejeżdżaliśmy?”. On szanował Kanadę, dlatego powiedział: „Nie będą się nam długo naprzykrzać, gdyż tylko przejeżdżamy, a jeśli chodzi o wizytę w Kanadzie, to nie chcę tego robić, jeśli oni mnie nie chcą”. Podczas dwóch poprzednich wizyt miał bolesne doświadczenie w Hamilton, w prowincji Ontario, ale tym razem nawet nie rozpoznał Hamilton, kiedy tamtędy przejeżdżaliśmy. W London przesiedliśmy się i zmieniliśmy czas na zegarkach a niedługo potem, we wtorkowe popołudnie zatrzymaliśmy się po raz pierwszy w Detroit. Tutaj rozpoczęły się próby Brata Russella, stając się coraz głębsze i cięższe aż do końca drogi. Był fizycznie słaby i zmęczony, jednak cierpliwie słuchał braterskich skarg, a następnie uczynił wszystko, co mógł, by pogodzić powaśnionych dwóch braci. Szofer zawiózł nas w złe miejsce i straciliśmy cenny czas. Nasze połączenia tramwajowe były niekorzystne, a sprawa o największym znaczeniu związana z pracą Żniwa zupełnie się nie powiodła. Czuł się bardzo rozczarowany i zakłopotany.
TRUDNOŚCI W DRODZE
W pociągu Pere Marquette w drodze do Lansing w stanie Michigan zauważył: „Kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, to nie spodziewałem się, że będziemy razem jechać do Lansing”; a słuchacz był tym zaskoczony, bo doskonale pamiętał nasze pierwsze wspólne spotkanie lata temu w Allegheny. W ten sposób okazał swoje zainteresowanie i miłość temu, którego zabrał ze sobą z Bethel, aby mu towarzyszył w tej ostatniej podróży. Publiczne zebranie w Lansing było bardzo liczne, ale z jakiegoś powodu zainteresowanie osłabło i wielu odeszło. Brat Russell wspominał później o tym i wydawał się tym zaskoczony. Na stacji kolejowej rozmawiał z drogim bratem o sprawach biznesowych aż do północy, po czym powiedział, że musi udać się na spoczynek.
Następnego ranka, w środę o godzinie siódmej, spodziewaliśmy się, że będziemy już w Chicago, tymczasem stanęliśmy na bocznicy w Kalamazoo, bez żadnych wiarygodnych informacji czego możemy się spodziewać. Okazało się, że przyczyną opóźnienia było wykolejenie się w nocy pociągu towarowego, i zostaliśmy poinformowani, że aby dotrzeć do celu, musimy pokonać objazd o długości pięćdziesięciu mil. W tym pociągu nie było wagonu restauracyjnego i z tego powodu nie mogliśmy kupić czegokolwiek do jedzenia, i właśnie w tym momencie otworzyliśmy opakowanie, które dał nam przezorny przyjaciel z Brooklynu, a w nim znaleźliśmy kanapki z masłem orzechowym, które się teraz przydały. Zjedliśmy nasze śniadanie, a potem lunch. Docierając do Chicago z około sześć i półgodzinnym opóźnieniem, okazało się, że spóźniliśmy się na nasze połączenie do Springfield i dlatego nie byliśmy w stanie dotrzeć na umówione zebranie, pomimo że rozważaliśmy wszelkie możliwe sposoby. To w Chicago jego fizyczna wytrzymałość została napięta do granic możliwości. Okoliczności tak się złożyły, że musieliśmy przejść kilka mil, a piszący był tak bardzo zmęczony, że był pewien, iż Brat Russell musi być także wyczerpany, chociaż żadnych uwag na ten temat nie wymieniliśmy między sobą. Wszystko to miało miejsce tylko po kilkugodzinnym odpoczynku poprzedniej nocy i po spożyciu niewielkiego posiłku.
To było na stacji Union Station w Chicago, kiedy przygotowując się do odjazdu w środę wieczorem pociągiem
::R6002 : strona 361::
do Kansas City przez Springfield, pewna dama z Południa, która od pewnego czasu odwiedzała swoją córkę i syna w Chicago, podeszła do Brata Russella przedstawiając się jako córka pewnej damy, która wcześniej mieszkała w Allegheny i wierzyła w Prawdę, a na jej pogrzebie służył Brat Russell. Wyjaśniła, że chociaż nie jest „jedną z nas” w pełnym tego słowa znaczeniu, to jednak wierzy i szczególnie interesuje się FOTO-DRAMĄ STWORZENIA – tak bardzo, że pisała o niej książkę pod tytułem Złoty Wiek, i prosiła czy nie mogłaby otrzymać egzemplarza SCENARIUSZA (FOTO-DRAMY – przyp. tłum.). Ten SCENARIUSZ został jej obiecany i wysłany. Brat Russell, jak zwykle zapytał, czy ona i jej córka są poświęcone, na to one odpowiedziały, że poważnie to rozważą.
Wiele razy słyszałem, jak pytał ludzi w pociągach, na stacjach, hotelach, wszędzie: „Czy jesteś poświęcony?”, prawie zawsze zadawał to pytanie. Miał ku temu wiele okazji, bo ludzie wszędzie go rozpoznawali i pragnęli z nim porozmawiać lub chociaż zamienić kilka słów. Ludzie na kolei go znali – hamulcowi, bagażowi, konduktorzy i pasażerowie. Wszędzie był rozpoznawany, na stacjach, w hotelach i na ulicach. Wielokrotnie w pociągu ludzie przychodzili do mnie i pytali: „Czy to jest Pastor Russell?” i mówili: „Znam go ze zdjęcia w gazecie” lub: „Słyszałem, jak głosił w takim a takim miejscu”. Czasem pytali o to zaraz po jego przejściu przez pociąg: „Kim jest ten dystyngowany dżentelmen?” To pozwoliło nam wysłać wiele Pierwszych Tomów i inne materiały Stowarzyszenia.
ZAGINIĘCIE WALIZKI BRATA RUSSELLA
Zbliżała się północ, gdy dotarliśmy do Springfield i trzeba było kupić bilety. Brat Russell usiadł i zamierzał tak pozostać, dopóki nie dotrzemy do Springfield. Lecz w odpowiedzi na delikatną perswazję, pozostawił swoje obowiązki i sprawy w moich rękach i udał się na spoczynek. To była deszczowa i zimna noc, ale na stacji wciąż czekali wierni przyjaciele, aby przekazać mu listy i zamienić z nim kilka słów. Kiedy wyjaśniłem im wszystkie okoliczności, byli usatysfakcjonowani i przekazali mi listy do Brata Russella, łącząc wiele chrześcijańskiej miłości dla niego, którą on bardzo cenił. Brat, który zastąpił Brata Russella w usłudze w Springfield, powiedział, że przyjaciele napotkali mniejszy sprzeciw przy przygotowaniach do publicznego wykładu niż innym razem. Przypisał to dobrej i dokładnej pracy wykonanej podczas poprzedniej wizyty, kiedy Brat Russell przemawiał w State Fair.
W czwartek rano w Kansas City napotkaliśmy na tak wiele trudności w kupieniu biletów na Zachód, że musiałem udać się do miasta podczas deszczu i wróciłem z takim opóźnieniem, że Brat Russell uczynił coś, czego nigdy przedtem nie robił. On musiał biec, aby zdążyć na pociąg. Mówię o tym, aby pokazać, jak inną była to podróż od wszystkich poprzednich i jakie próby wyrastały przed nim podczas dalszej jego podróży. W czwartek po południu dotarliśmy do Wichita na czas, na popołudniowe zebranie; ale w czasie innej pracy w Wichita zagubiona walizka, która należała do Brata Russella, mniej lub bardziej była przeszkodą w jego pracy. Pewien drogi Brat, który opiekował się bagażem, podczas przygotowywania swego auta do odjazdu położył walizkę na bagażniku, i ruszając, zapomniał ją zdjąć, dlatego spadła gdzieś w drodze pomiędzy stacją kolejową a miejscem zebrania. To spowodowało, że piszący przerwał robienie notatek z wykładu i wrócił z tym bratem, starając się odnaleźć zgubę. Uczyniliśmy wszystko, co było w naszej mocy, ale bez skutku i ostatecznie daliśmy ogłoszenie do gazety, oferując nagrodę każdemu, kto znajdzie walizkę.
Pozostaliśmy do następnego dnia, mając nadzieję na odnalezienie zguby a w międzyczasie dokonaliśmy niezbędnych zakupów, których Brat Russell potrzebował w podróży. Wieczorem odbyło się publiczne zebranie, po którym był bardzo zmęczony. Następnego ranka opuścił swój pokój później niż zwykle, ale po śniadaniu pracowaliśmy razem z nim aż do południa nad pewnymi dokumentami i listami, które wcześniej mi podyktował. To właśnie tutaj pewien podróżujący sprzedawca o miłym wyglądzie przedstawił się Bratu
::R6002 : strona 362::
Russellowi jako zainteresowany jego pismami. Okazał się synem pewnego wybitnego pastora z Allegheny, który niegdyś stanowczo przeciwstawiał się Bratu Russellowi i wykonywanej przez niego pracy. Żona tego dżentelmena również była zainteresowana, później spotkaliśmy ją na publicznym zebraniu w Dallas w stanie Teksas. Uczyniliśmy wszystko, co mogliśmy, aby odzyskać zgubioną walizkę, ale w końcu zrezygnowaliśmy z poszukiwań i wkrótce jechaliśmy pociągiem na Konwencję do Dallas.
DOŚWIADCZENIA W DALLAS
Do Forth Worth dotarliśmy wczesnym rankiem, choć nie było to dogodne dla naszych przyjaciół, którzy pragnęli spotkać się z nami, dlatego elektrycznym tramwajem udaliśmy się do Dallas. W Dallas odbywała się wystawa stanowa State Fair, dlatego wszystkie hotele były zajęte. Ze względu na stan zdrowia Brata Russella musieliśmy opuścić tramwaj przed dotarciem do Dallas, dlatego, kiedy przeszliśmy pieszo siedem ulic zatłoczonych ludźmi, wszystkie nasze kontakty z braćmi zostały zerwane. Po pewnych trudnościach odnaleźli nas. Wszystkie hotele były przepełnione i ostatecznie zostaliśmy zabrani do prywatnego domu, w którym znajdowało się kilku braci uczestniczących w Konwencji. Pozostaliśmy tam przez sobotę i niedzielę, do czasu wyjazdu na następne spotkanie.
Konwencję w Dallas Brat Russell zakończył Ucztą Miłości i był pod wrażeniem gorliwości i widocznej szczerości tamtych braci. Tego wieczoru przemawiał do publiczności przez dwie i pół godziny, podczas których, z tyłu sceny nie było najmniejszego zamieszania z powodu przybycia i odejścia grupy teatralnej, która miała zagrać w teatrze tego wieczoru. Jeden z członków tej grupy poznał Brata Russella jako mówcę i poprosił o zgodę na przyłączenie się do kończącej zebranie pieśni. Miał on silny i łagodny głos i z ochotą zaśpiewał pieśń: „Chwalcie wszyscy wielkość imienia Jezus!”. Po krótkim odpoczynku w najbliższym hotelu, kilku z nas udało się na stację, powoli torując sobie drogę przez korki uliczne, najlepiej jak tylko mogliśmy, co zajęło nam całe pół godziny, aby dotrzeć na stację. Wsiadając do pociągu w Dallas wieczorem 22 października, Brat Russell był zmęczony i bolała go głowa. Zażył pewne lekarstwo i udał się na spoczynek.
Kiedy następnego ranka przybył do Galveston, nie czuł się dobrze, ale ponieważ bracia umówili się na poranne zebranie, zgodził się przemawiać do przyjaciół o godz. 11:30, po przemowie Brata Sturgeona. Podczas tego zebrania zrobił coś, czego nigdy wcześniej nie miał w zwyczaju robić. Napisał na kartce swój tekst i jedną zwrotkę pieśni, mówiąc do przyjaciół, że zrobił to dlatego, aby nie popełnić błędu. Ta kartka jest teraz przed nami i czytam ją:
„A GDY SIĘ TO POCZNIE DZIAĆ, spoglądajcież, a podnoście głowy wasze, przeto, iż się przybliża odkupienie wasze”.
„Daj w pieśniach obfitość mnogą,
I osusz łzy ludzkości.
Podążamy Emanuela drogą
Ku sprawiedliwości”.
OSTATNI OBIAD BRATA RUSSELLA
Przemowa ta została zanotowana i w odpowiednim czasie zostanie opublikowana. Ostatnie listy Brat Russell podyktował tuż przed pójściem na to zebranie. Po zakończeniu bracia zabrali go na przejażdżkę po nadmorskim bulwarze Sea Wall Boulevard. Wydawało się, że cieszy się balsamiczną bryzą morską i pięknymi, falującymi wodami Zatoki Meksykańskiej. Podczas tej krótkiej wycieczki po Bulwarze, pewien drogi Brat opowiedział Bratu Russellowi o swoich kłopotach i otrzymał poradę. Na obiedzie było dziewięciu braci, którzy byli z nami w Hotelu Galvez, a on odpowiadał na ich pytania i wydawało się, że cieszy się społecznością i posiłkiem. Okazało się, że ostatnim posiłkiem Brata Russella było trochę soku owocowego lub dwa jajka gotowane na miękko, lub coś w tym rodzaju.
Byliśmy obecni na zebraniu publicznym w Galveston, które odbyło się w obszernym i pięknym audytorium, ale ponieważ był to popołudniowy poniedziałek, więc obecnych było nie więcej niż 500 osób. Musiał on jednak służyć równie ciężko, a może nawet jeszcze ciężej niż kiedykolwiek, a pod koniec był bardzo zmęczony. Jadąc autem na pocztę, a następnie do pociągu, przyjaciele ciągle rozmawiali z nim i zadawali pytania aż do czasu odjazdu, a w międzyczasie on nic nie jadł. O godzinie 7:45 wieczorem przybyliśmy do Houstonu, gdzie już czekali na niego gorliwi i szczerzy przyjaciele, którzy towarzyszyli mu aż do całkowicie wypełnionej sali, w której było około 1200 osób, do których przemawiał przez około dwie i pół godziny. Czyli w sumie przemawiał sześć godzin w poniedziałek 23 października. Czy był zmęczony? Czy był strudzony i znużony?
Po całonocnej podróży we wtorek rano dotarliśmy do domu Siostry Frost i nie było zaskoczeniem, że odczuwał wielkie boleści. Wyraźnie widać było po nim zmęczenie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jego zmęczone ciało zaczęło pękać w najsłabszym punkcie. Przyszło bolesne zapalenie pęcherza. Tego ranka zapewniliśmy mu różne rzeczy – tak naprawdę wszystko, czego pragnął i wydawało się, że doskonale wie, co należy zrobić. Przez cały ranek wiernie pracował i chociaż poszliśmy do doktora, który był nieco zainteresowany Prawdą i chętnie chciał go odwiedzić, to jednak o to nie poprosił. Docenił uprzejmą propozycję, ale powiedział, że nie będzie potrzebował wizyty lekarza. On najlepiej wiedział, czego potrzebował dla siebie, dobrze znał się na leczeniu i miał przy sobie sługę, który był gotowy i chętny uczynić wszystko, czego by tylko potrzebował. To było wszystko, czego on sobie życzył. Smakowity owoc zostawiono tuż obok jego drzwi, ale on nawet go nie dotknął.
::R6003 : strona 362::
Stan jego zdrowia stawał się coraz bardziej poważny. Brat Russell podpisał kilka listów, które napisaliśmy i dał nam do zrozumienia, że wykonujemy dzieło ważniejsze, niż zdajemy sobie sprawę, a następnie poprosił nas, abyśmy zastąpili go na zebraniu o godzinie jedenastej na sali. Siostra Frost hojnie oddała swoje auto do naszej dyspozycji, tak że mogliśmy łatwo i szybko poruszać się tam i z powrotem. Poszedł z nami na obiad i ze wszystkimi miło rozmawiał i był jak zwykle pełen humoru, ale nic nie jadł, chociaż obiad był znakomity. Po posiłku poszliśmy razem z nim na górę do jego pokoju i po krótkiej rozmowie zapytał nas, czy usłużymy w zebraniu do poświęcenia, które miało się odbyć na sali o piętnastej. Po usłudze natychmiast powróciliśmy do jego pokoju.
Potem przeszedłem się po wszystkich biurach telegrafu w mieście, szukając telegramu, będąc pewien, że nadejdzie tutaj z Chicago, gdyż nie otrzymaliśmy go w Dallas. Jego walizka została jednak odnaleziona w Dallas. Mała dziewczynka, która znalazła ją w Wichita, zatrzymała ją, dopóki nie dowiedziała się, co ma z nią uczynić, po przeczytaniu ogłoszenia umieszczonego przez nas w gazecie. Otrzymała swoją nagrodę i była zadowolona. Brat Russell był jednak rozczarowany, że nie otrzymał pewnych telegramów. Gdy powróciłem byłem blisko niego przez resztę dnia, a tak naprawdę byłem bardzo blisko niego przez cały następny tydzień. Tydzień później był już w chwale.
OSTATNI PUBLICZNY WYKŁAD
Nadeszła noc. Siedziałem na parapecie przy niskim oknie blisko przy jego boku, moje dłonie spoczywały na jego kolanach, a moja twarz była zwrócona ku niemu. Miłość jak elektryczność płynęła z twarzy do twarzy, z serca do serca. Rozmawialiśmy szeptem, a on podczas tej cichej i cudownej rozmowy powiedział: „Drogi bracie, proszę cię, abyś dzisiaj wieczorem stał blisko mnie, abyś był gotów pochwycić przerwany wątek myśli, jeśli go upuszczę”. Wszystko to wydawało się bardzo niezwykłe, a jednak zostało wypowiedziane w taki sposób, aby nie budzić niepokoju. Jego towarzysz był pod głębokim wrażeniem i patrzył w jego twarz, oczy, słowa, jakby to była jakaś wizja. Był zamyślony. Reagował bez wypowiadania słów.
Wieczorny wykład odbył się w największym i najwspanialszym teatrze w San Antonio. To naprawdę piękny budynek, z widownią na parterze i trzema balkonami powyżej, wypełnionymi ludźmi o poważnych, inteligentnych twarzach. Nigdy nie widzieliśmy piękniejszego zgromadzenia. Wykład „Świat w ogniu” rozpoczął się w najbardziej sprzyjających okolicznościach. Możecie to sobie najlepiej wyobrazić, a niewiele stracicie.
Kiedy wszystko było już gotowe, o ósmej dziesięć, Brat Russell wszedł na przód sceny i rozpoczął swój ostatni publiczny wykład. Ta scena była przepiękna i przejmująca. Siedziałem po jego prawej stronie za kurtyną i widziałem każdy ruch, jaki wykonał. Wszystko szło dobrze przez około czterdzieści pięć minut, kiedy zobaczyłem, że zamierza opuścić scenę. Bez żadnych oznak cierpienia, z doskonałym samoopanowaniem, spokojnie zszedł z mównicy, a ja starałem się
::R6003 : strona 363::
wejść z takim samym spokojem i opanowaniem, aby bez słowa wyjaśnienia „podchwycić przerwany wątek i poprowadzić go dalej”, kontynuując mowę przez około pięć minut. Kiedy wrócił, moim przywilejem było wycofać się tak spokojnie, jak on, i powrócić na swoje miejsce za kurtynę. Moje oczy spoczywały na nim przez następne pół godziny, kiedy znów zszedł ze sceny, a ja wszedłem, starając się dokończyć to, co on przedstawiał, używając Eliasza jako typu.
Po siedmiu minutach nieobecności wrócił po raz drugi i kontynuował swój wykład. Opowiedział publiczności o tworzeniu się pierwszego dogmatu w Nicei, przez Biskupów pod zwierzchnictwem Rzymskiego Imperatora Konstantyna, kiedy to ponownie zszedł ze sceny. Historyczny wątek z łatwością podchwyciłem i kontynuowałem przez około dziesięć minut, kiedy zaczęła przychodzić mi myśl „Zastanawiam się, czy on nie chce, abym zakończył wykład?” Wtedy w samą porę przyszedł nasz drogi nauczyciel, aby doprowadzić cały wykład do właściwego zakończenia. To była wspaniała kulminacja wszystkich jego publicznych wykładów. Wydawało mi się, że stoi w aureoli chwały. Poprowadził wielką publiczność, śpiewając: „Wszyscy niech chwalą imię Jezus”, po czym najbardziej wzniośle pomodlił się. Zszedł ze sceny, a ja czekałem na niego. Usiadł na krześle, z którego korzystałem, a podczas odpoczynku przyjaciel zrobił mu kilka zdjęć aparatem kodak. Są ostatnimi, i mamy nadzieję, że będą najlepsze.
W DRODZE DO KALIFORNII
Do pociągu zostaliśmy odprowadzeni przez siostrę, która gościła nas w swoim domu i zaspokajała wszystkie nasze potrzeby, o której można naprawdę powiedzieć: „Uczyniła, co mogła”. Powiedziała, że cieszyła się, że mogła rozbić słoik alabastrowy, i wręczyła mi dość pieniędzy, by móc wziąć oddzielny wagon sypialny Pulmanowski, z San Antonio do naszego zachodniego miejsca przeznaczenia. Brat Russell początkowo odmówił, sądząc, że to było zbyt dużo, ale potem zgodził się przyjąć życzliwą propozycję i dobrze zrobił. Tej nocy wstawał aż trzydzieści sześć razy w ciągu siedmiu godzin!
To było już po opuszczeniu San Antonio, kiedy miałem po raz pierwszy przywilej i przyjemność rozsznurowania i zdjęcia jego butów. Do tej pory nie pozwalał na to, chociaż kilkakrotnie o to go prosiłem, ale teraz chętnie się zgodził i rzekł w łaskawy sposób: „Dziękuję!” Następnego ranka był chory, chociaż jeszcze nie był gotowy, aby się do tego przyznać. W środę cały dzień leżał w łóżku. Kiedy tam leżał, usiadłem na kanapie blisko niego. Obserwowałem każdy jego ruch, gładziłem go po głowie i zastanawiałem się, jak wielką pracę wykonał ten umysł! Ująwszy jego prawą rękę w moją lewą dłoń, delikatnie pogłaskałem ją moją prawą ręką i pomyślałem o jego wykładzie wypowiedzianym w San Antonio poprzedniego wieczoru i o tym, jak wiele razy widziałem, jak ta ręka łaskawie demaskowała błędy ludzkich wierzeń w kontraście do Słowa Bożego. Powiedziałem mu: „To najsilniejsza ręka krusząca dogmaty, jaką kiedykolwiek widziałem!” Na co on odpowiedział, iż nie sądzi, aby skruszyła więcej dogmatów.
To doprowadziło mnie do zapytania: „Kto uderzy rzekę Jordan?” Na to odpowiedział: „Kto inny może to uczynić”. „A co z wypłaceniem grosza?”, zapytałem. Zawahał się przez moment i powiedział: „Nie wiem”. Brat Russell najwyraźniej był zakłopotany. Następnie rozmawialiśmy o jego stanie zdrowia. To, co powiedział o swoich cierpieniach, brzmiało następująco: „Zawsze myślałem, że powinienem przeżyć wiele cierpień, zanim dokończę biegu, ale myślałem, że było to wtedy, gdy miałem trudności w Pittsburghu, ale jeśli Pan chce dodać mi jeszcze i te, to też się na to zgodzę”.
Gdy tak rozmawialiśmy, powiedział: „Co powinniśmy zrobić?” Rozważając to z modlitwą, powiedziałem: „No cóż, Bracie Russell, wydaje mi się, że znasz swoją sytuację lepiej, niż ktokolwiek inny może ją znać i pomyślałeś o wszystkim, co może być uczynione”. Jego odpowiedź nigdy nie zostanie zapomniana. Jego słowa były pełne spokoju jak głębia oceanu, gdy cichym głosem powiedział: „Tak, masz rację, nie wiem, co bym bez ciebie zrobił”.
Każdy jego ruch i każde słowo, które wypowiedział, sprawiały, że coraz częściej myślałem, a jednak nie chciałem pomyśleć, że życie Brata Russella dobiega końca. Moją myślą, jak i myślą wszystkich przyjaciół było, że prawdopodobnie będzie tu do końca i zostanie przemieniony po zakończeniu dzieła. Mając to na myśli, odpowiedziałem na jego pytanie: „Ponieważ zrobiliśmy wszystko, o czym wiemy, a ty stajesz się coraz słabszy – twoje siły witalne są wyczerpane, a ty nic nie jesz, aby je uzupełnić – myślę, że jeśli wrócimy do Brooklynu, to znajdziesz tam coś, co postawi cię na nogi”. Na co on odpowiedział, „Pan pozwolił nam rozpoznać drogę”. Wtedy pomyślałem, co miał na myśli: Droga wytyczona przez nas, zgodnie z którą ułożono cały nasz plan, reprezentowała wolę Pana wobec nas i dlatego musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby go wypełnić. Początkowa myśl pisarza o tej drodze była taka, że po ciężkim i wyczerpującym sezonie letnim z powodu licznych konwencji, należało skorzystać z parowca linii Mallory Line Steamer w Nowym Jorku i popłynąć aż do Golveston, ale on nie zgodził się na to, twierdząc, że to by zajęło zbyt dużo czasu.
ZATRZYMANI W DEL RIO
Linią kolejową Southern Pacific szybko przemieszczaliśmy się przez południowy Teksas i zbliżaliśmy się do Del Rio, gdy dowiedzieliśmy się, że most przed nami został w nocy spalony i że prawdopodobnie zostaniemy zatrzymani na jakiś czas. Nasz pociąg zatrzymał się w Del Rio i znaleźliśmy się pośrodku obozowiska żołnierzy pogranicznych. Żołnierze maszerowali po ulicach, grały kapele wojskowe i ze wszystkich stron dobiegało wiele hałasu. Dodatkowo trzy pociągi z kawalerzystami ustawiono na bocznicy obok nas, a żołnierze nie mogąc opuszczać pociągów, nieustannie krzyczeli i wykrzykiwali wszelkiego rodzaju sprośne dowcipy. To trwało przez cały dzień i noc. Poza tym pogoda była upalna, ale Brat Russell nigdy nie wypowiedział żadnego słowa skargi. Nie wspomniał nawet o żołnierzach i hałasie.
Del Rio to miasto liczące około 10 000 mieszkańców, zatem udało się nam zdobyć kilka potrzebnych rzeczy. W pewnej chwili zasugerowałem Bratu Russellowi, aby pozwolił mi pójść do miasta i poszukać dobrego lekarza, nie mówiąc mu, o kogo chodzi, ale aby upewnić się, jaki jest najlepszy sposób postępowania w przypadku podobnym do niego. Lecz nie wydawało mu się, aby było to właściwe. Steward z restauracyjnego wagonu znał Brata Russella, więc przyszedł, aby go odwiedzić, okazał nam wiele uprzejmości i zaoferował, że zrobi wszystko, co tylko może. Wagon restauracyjny był trzy wagony Pulmanowskie przed
::R6004 : strona 363::
naszym, dlatego musieliśmy pokonywać tę odległość po każdą najmniejszą potrzebną rzecz. Po całodziennym opóźnieniu wyruszyliśmy z Del Rio w czwartek rano i jako pierwsi przejechaliśmy przez odbudowany most.
Kiedy nasz pociąg przejeżdżał przez most, pobiegliśmy do Brata Russella, aby mu to powiedzieć. Dobiegliśmy do niego, gdy nasz wagon był już w połowie mostu. Kiedy mu o tym powiedzieliśmy, usiadł na łóżku i wyjrzał przez okno. W tym czasie przejechaliśmy na drugą stronę, wtedy powiedzieliśmy: „Bracie Russell, często mówiłeś o czasie, gdy przejdziemy przez rzekę i teraz, nareszcie ją przekroczyliśmy”. Na jego twarzy pojawił się słodki uśmiech, ale nie powiedział ani słowa. Zaczęliśmy myśleć, że on może odejść, ale na pewno nie teraz. To był październik i przyszło nam na myśl, że jeśli spóźniliśmy się o jeden dzień przed przekroczeniem rzeki w południowym Teksasie, to możliwe, że on pozostanie jeszcze z nami przez jeden proroczy dzień, i dotrzemy do października 1917 roku. Z tymi myślami krążącymi po naszej głowie, staraliśmy się jak najlepiej służyć naszemu drogiemu, cierpliwemu, nienarzekającemu, wdzięcznemu Bratu Russellowi w każdy możliwy sposób. Trudno było podać mu wodę do picia bez jej rozlewania, zanim wcześniej go nie unieśliśmy. Było bardzo dużo do zrobienia w dzień i w nocy, lecz uznaliśmy to za wielki przywilej. Często uważaliśmy, że dzięki przyjaciołom w domu jesteśmy bardziej wierni.
W piątek wieczorem, gdy dotarliśmy do Kalifornii w miejscu naszej przesiadki, Brat Russell wstał i ubrał się jak zwykle, chociaż oczywiście był
::R6004 : strony 364::
bardzo słaby. Myśleliśmy, że tak właśnie zrobi, gdy przyjdzie czas na jego następne zebranie, ponieważ już przedtem tak robił. Przez całą sobotę, w silnych bólach, bardzo osłabiony, napotykał w każdej chwili piętrzące się przed nim trudności i zmagał się z nimi jak olbrzym. Nigdy nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy o nikim, kogo by można porównać do jego heroizmu. Przyjaciele rozczarowali go i zastanawiał się, czy Pan nie był przeciwko niemu w niektórych sprawach. Jego doświadczenia nasilały się i pogłębiały. Nie wyszeptał ani nie wypowiedział żadnej skargi. Obiecał Panu, że tego nie uczyni i dotrzymał tej obietnicy. On był tak wielkim, że prawie zawsze wahałem się, czy mogę zbliżyć się do niego.
W DRODZE DO LOS ANGELES
Nasz pociąg spóźnił się o godzinę lub więcej, docierając do Los Angeles w niedzielny poranek 29 października i nie mieliśmy nic do jedzenia. Bracia ucieszyli się na nasz widok, ale ich oblicza zmieniły się, gdy zobaczyli naszego drogiego Brata Russella. Widzieli, że był słaby, ale nie wiedzieli, jak bardzo był chory. Poza tym on nie przyznałby się, że był naprawdę chory. O godzinie dziesiątej dotarliśmy do hotelu i spytałem go, czy nie zechciałby coś zjeść. Powiedział, że nie jest głodny, ale zapytał mnie, czy mógłbym mu coś zaproponować. Tak zrobiłem. Zgodził się na coś, co mu dałem, ale spróbował tylko trochę. Gdy mu to przyniosłem, zapytał, czy jadłem śniadanie; a kiedy odpowiedziałem, że nie, chciał wiedzieć dlaczego. Powiedziałem mu, że chciałem, żeby to on jako pierwszy zjadł. Powiedział, że nie będzie jadł tego, dopóki nie zjem jako pierwszy swego śniadania.
Taki właśnie był Brat Russell, zawsze troskliwy o innych. Ilekroć prosił mnie o zrobienie czegoś dla niego, mówił: „Proszę”; a kiedy zostało to zrobione, niezmiennie mówił: „Dziękuję”. Był wspaniały! Podczas naszego pobytu brat Homer Lee robił wszystko, co tylko mógł dla Brata Russella, a przy naszym wyjeździe dał mi swoje najlepsze lekarstwa i miał nadzieję, że one mu pomogą. Bracia w Los Angeles byli pod każdym względem uprzejmi.
OSTATNIE PRZEMÓWIENIE BRATA RUSSELLA DO KOŚCIOŁA
Kiedy nadszedł czas zebrania popołudniowego z przyjaciółmi, Brat Russell wstał i przygotował się do wyjścia, bracia przyjechali po niego samochodem. Była 4:30 w niedzielę po południu, gdy opuściliśmy hotel, aby udać się na zebranie, które odbywało się w tym samym audytorium, w którym odbywała się Konwencja w Los Angeles w pierwszej połowie września. To cicha i odpowiednia sala. Nie znamy żadnego lepszego ani bardziej odpowiedniego miejsca, w którym Brat Russell mógłby przekazać swoje ostatnie przesłanie do Kościoła. On poprosił braci, aby nie ujawniali jego stanu zdrowia, mówiąc: „Nie odsuwajcie mnie Bracia”.
Wiecie, że nasz drogi Brat był tak bardzo wrażliwy na uczucia innych, że nigdy nie oczekiwał na wiele sympatii ze strony przyjaciół – tak bardzo był taktowny, że niewielu wiedziało, że cierpiał fizycznie przez trzydzieści lat. Pewnego razu zawiadomił rodzinę Bethel, że nie przyjdzie na śniadanie; a potem powiedział mi, że nie przyszedł ze względu na rodzinę – oni żywili tak głębokie współczucie dla niego, że nie chciał czerpać sił z ich witalności. Nauczył się opierać jedynie na Mocnym Ramieniu! On nas szczególnie nie potrzebował, ale my potrzebowaliśmy jego.
Miałem się na baczności, by spełnić każde jego życzenie i dlatego nikt nie zwrócił uwagi na jego stan zdrowia, a to oznaczało, że „nie odsunęli go”. Jednak on sam oddalał się. Dla bystrego obserwatora jego obecność głośno przemawiała. A co więcej, gdy wszedł na przód sceny i zaczął mówić, widząc tak liczną publiczność przed sobą (wszystkie miejsca były zajęte) powiedział: „Żałuję, że nie jestem w stanie mówić z całą siłą i mocą”, a następnie skinął na Przewodniczącego, aby usunął pulpit i postawił krzesło. Usiadł i powiedział: „Proszę, wybaczcie mi, że usiadłem”. Z głęboką pokorą, w wielkim cierpieniu i w najbardziej uroczysty sposób przemawiał przez około czterdzieści pięć minut, a następnie krótko odpowiadał na pytania.
W końcu powiedział: „Muszę się z wami wszystkimi pożegnać i podać wam tekst na pamiątkę – 4 Moj. 6:24-26: »Niech ci błogosławi Pan, a niechaj cię strzeże; Niech rozjaśni Pan oblicze swoje nad tobą, a niech ci miłościw będzie; Niech obróci Pan twarz swoję ku tobie, a niechaj ci da pokój«. Niech błogosławieństwo Pańskie będzie z wami obficie”. On wielce pobłogosławił zbór z Los Angeles. Każdy powinien starać się, aby samemu wziąć udział w tym dziele bez względu na to, co inni mogą uczynić, każdy powinien wykonać swój dział. Teraz zaśpiewajmy pieśń numer jeden:
„Bądź przy nas, Duchu błogi, Gołębico Pańska,
Ze światłem z Góry, pociecho niebiańska.
Strażnikiem i Przewodnikiem naszym bądź
Każdą myślą i krokiem rządź”.
ZACHOWAJCIE TAKIEGO DUCHA W SWOIM UMYŚLE
Kontynuując, powiedział: „Czyż nie jest to piękna myśl? Zachowajcie tego ducha w waszych umysłach między sobą, posiadajcie zupełne zaufanie w Panu, a będziecie dobrze prowadzeni. Nie zostaliśmy przyprowadzeni do Prawdy przez żadne ludzkie słowa, lecz przez Słowo Pana. Wiemy, że Pan wszystko dobrze uczyni. Życzę wam wszystkiego dobrego”. Tak więc, o 6:05 wieczorem w niedzielę 29 października, opuścił tę scenę i ostatni raz przemówił do Kościoła po tej stronie zasłony. Nasze serca nisko się kłaniają! W pokorze oddajemy cześć Bogu, naszemu Niebieskiemu Ojcu, u stóp Jezusa. Wolelibyśmy zachować milczenie, ale dla dobra Kościoła będziemy kontynuować:
Kiedy odjeżdżaliśmy, kilku braci próbowało rozmawiać z Bratem Russellem w samochodzie, ale było już za późno. Byliśmy już na stacji kolejowej, a kiedy wyszliśmy z auta, została z nami tylko jedna osoba. To był przywilej brata Shermana, który był z nami na stacji i okazał nam wiele życzliwości, wtedy Brat Russell po raz ostatni napisał swoje nazwisko na bilecie kolejowym do Kansas City. Teraz naszym przywilejem było napisać jego nazwisko za niego. Weszliśmy do pociągu, a brat Sherman poszedł do najbliższej apteki, aby kupić coś dla niego. Wrócił o 6:30 i pożegnaliśmy się. Pociąg Santa Fe Nr 10 odjechał; weszliśmy do salonki w wagonie Roseisle i zamykając drzwi, zamknęliśmy je na zawsze. Odtąd rozpoczęło się Getsemane! Zwycięstwo! Chwała!
POCZĄTEK POWROTNEJ PODRÓŻY
Kazał umieścić kilka różnych rzeczy, których potrzebował w nocy w dogodnych miejscach – pod kołdrą, pod poduszkami, przy oknie, tak aby mógł po nie sięgnąć, nie przeszkadzając mi. Zrobiliśmy wszystko według jego wskazówek, byliśmy zadowoleni z tego i mu o tym powiedzieliśmy. A wtedy odpowiedział: „Dziękuję ci, proszę cię o niektóre rzeczy, ponieważ tak chętnie to robisz”. Miałem przyjemność być pielęgniarką, podczas gdy on był lekarzem i pacjentem, a kiedy był pacjentem – jak prawdziwie nim był! – nie potrzebował już żadnych usług, lekarza ani pielęgniarza. Ten pielęgniarz stał się grabarzem i dokonywał tych ostatnich smutnych i bardzo uroczystych rytuałów. Z troską spytałem się: „Czy wszystko w porządku Bracie Russell?” Dziękując, zapewnił mnie, że tak, i poprosił, abym odpoczął, mówiąc, że zadzwoni, gdyby mnie potrzebował. Życzył mi dobrej nocy i odwrócił się na lewy bok z twarzą zwróconą do okna.
Nie wiemy, ile czasu upłynęło, kiedy przebudziliśmy się, słysząc jego pukanie i wołanie nas po imieniu. To było prawdopodobnie po paru godzinach, wtedy szybko poszliśmy do niego i uczyniliśmy to, o co prosił, znowu powiedział: „Dziękuję”, i ponownie się położyłem. Tym razem jednak zrobiliśmy to z myślą, żeby nie zasypiać tak mocno. Po godzinie ponownie zapukał i zawołał mnie, a my byliśmy u jego boku. Od razu zauważyliśmy, że ponownie opanowały go zimne dreszcze, które miał dwie noce wcześniej. Przykryliśmy go pięcioma kocami Pullmana i podwinęliśmy je ze wszystkich stron, a on wciąż trząsł się z zimna. Podaliśmy mu to, o co prosił i ucieszyliśmy się, gdy dreszcze ustąpiły. Pozostaliśmy u jego boku, kładąc się czasami na kanapie obok niego.
PRZYGOTOWANIA DO ŚMIERCI
Nad ranem poprosił, abym sporządził mu wygodną szatę, spinając prześcieradło od środka z kocem i owijając go jak togą, a następnie spinając pod brodą. W tym celu stanął na podłodze, a potem położył się na sofie, zamiast wrócić do swojego łóżka. Dlatego ja usiadłem na jego łóżku, a on leżał na sofie przede mną. Po kilku godzinach jego szata okazała się dość niewygodna, ponieważ prześcieradło
::R6005 : strona 365::
i kołdra nie chciały trzymać się razem. Wtedy wstał i powiedział: „Proszę, zrób mi Rzymską togę”.
Nie rozumiałem, co miał na myśli, ale nie chciałem, aby to powtarzał, ponieważ był bardzo osłabiony. Jego głos stawał się tak słaby, że prawie wszystko, co powiedział, musiał powtórzyć. Kilkakrotnie mówiłem mu: „Drogi Bracie Russell, nie lubię prosić cię o powtórzenie czegokolwiek (moim zwyczajem zawsze było słuchać go tak uważnie, gdy mi dyktował, aby nie musiał nic powtarzać), ale twój głos jest tak słaby, że ledwo cię słyszę”. On zawsze powtarzał, aż w końcu powtarzanie nie przyniosło nic dobrego, po czym zaczął dawać znaki. W końcu i znaki zawiodły.
Powiedziałem: „Bracie Russell, nie rozumiem, co masz na myśli”. Powiedział: „Pokażę ci”. Poprosił, abym wziął czyste prześcieradło i zsunął je w dół dwanaście cali od góry, i podobnie postąpił z drugim. Położył swoją lewą rękę na swoim prawem ramieniu i powiedział: „Zepnij je tutaj razem”. Mając w kieszeni agrafki, które niedawno kupiłem, z łatwością przytrzymałem prześcieradła na jego prawym ramieniu i jednocześnie sięgnąłem do kieszeni po agrafkę. Tak jak pokazał, spiąłem prześcieradła agrafką, a wtedy powiedział: „Teraz zepnij je razem na drugim ramieniu”. Tak zrobiłem i gdy tak stał, jedno prześcieradło zsuwało się z jego szyi do stóp z przodu, a drugie było spięte z tyłu na obydwu ramionach, zachodząc na siebie po bokach. Przez chwilę stał wyprostowany przede mną, nie mówiąc ani słowa, po czym położył się na sofie na plecach, zamknął oczy, i leżał jakby w całunie, doskonały obraz śmierci.
Usiadłem z boku łóżka, aby go obserwować i gdy patrzyłem na niego, przeszła mi przez głowę myśl o śmierci. Trudno mi było uzmysłowić sobie, że Brat Russell umiera. Nawet teraz trudno było mi z tą myślą się pogodzić. Wszystko wydawało się być tak inne, niż to, czego się spodziewaliśmy. Jednak teraz wiem, że Pan stopniowo przygotowywał nas obu od czasu wyjazdu z San Antonio, aż do tego momentu, gdy szybko zbliżał się koniec Brata Russella. Nie mamy pewności, na ile Brat Russell rozumiał lub co chciał przez to pokazać. To było bardzo mądre w jego sprawie, ale dla nas one znaczą o wiele więcej i wierzymy, że to Pan tak je przygotował. Toga była noszona przez Rzymskich urzędników, a czasami przez kapłanów a niekiedy symbolizowała zwycięstwo i pokój, a innym razem ten, który ją nosił, wypełniał swoje śluby. Według piszącego wszystkie te rzeczy miały swój zamierzony cel. On wypełnił swoje śluby! Odniósł zwycięstwo! Był spokojny! Odłożono dla niego Koronę Sprawiedliwości, którą Pan niebawem nałoży na jego szlachetne czoło.
O SIÓDMYM TOMIE
Myśląc o tym wszystkim i o końcu powiedziałem sam do siebie: Czy nie lepiej zapytać Brata Russella o pewne rzeczy? W związku z tym i z tego powodu zapytaliśmy o Siódmy Tom, a On odpowiedział: „Ktoś inny może go napisać”. Byliśmy zadowoleni z tej odpowiedzi. Mówił o uderzeniu Jordanu, wypłacie grosza i napisaniu Siódmego Tomu, i to wystarczyło. Nie było już wątpliwości ani strachu. Wierzymy, że powiedział wszystko, co chciał przekazać dla Kościoła, by respektował te wielkie, istotne i doniosłe sprawy. Wydawało się, że Brat Russell nie posiada już żadnych pragnień, ani żadnych potrzeb, by pod koniec życia mówić o drobnostkach, które nie zostały wykonane. On kończył swój bieg, jego trud się zakończył. On był gotowy do ofiarowania.
Przez cały dzień (w poniedziałek) byliśmy tak bardzo zajęci, tak że nie mieliśmy czasu, aby zjeść obiadu ani kolacji. Kiedy zapadła noc, on był już w swoim łóżku, ja położyłem się w ubraniu na sofie, aby chwilę odpocząć. Już miałem zasnąć, gdy usłyszałem słowa: „Bracie Sturgeon”. Gdy obudziłem się, pomyślałem o doświadczeniu Samuela, pochyliłem się nad nim i zapytałem: „Bracie Russell, czy mówiłeś do mnie?”. Odpowiedział: „Tak” i dał mi coś do zrobienia, po czym położyłem się po raz drugi. Po chwili wydawało mi się, że znowu woła mnie po imieniu. Tak jak poprzednio zapytałem, pochylając się nad nim i usłyszałem jego szept: „Próbuję znaleźć coś, abyś zrobił”. Wtedy zrozumiałem, że „Brat Russell chce, abym nie zasypiał tej nocy”, i tak też było.
ZBLIŻANIE SIĘ ŚMIERCI
Na jego prośbę wykonywałem wiele niewielkich, ale niezbędnych rzeczy, zgodnie z jego słowami lub znakami, dopóki nie powtórzyły się (po raz trzeci) zimne dreszcze. Położyłem koce jeden na drugim, obtuliłem go najmocniej, jak potrafiłem, ale wciąż się trząsł. Dlatego położyłem się na nim i przyłożyłem swoją twarz do jego twarzy, aż poczułem, że ciepło powraca do jego ciała. Powtarzające się po raz trzeci, w ciągu czterech nocy, zimne dreszcze, przekonały mnie o zbliżającym się końcu.
Około północy nastąpiła wielka zmiana. Już nie potrzebował swoich lekarstw i nawet nie odczuwał pragnienia jak przedtem. Niektóre boleści prawie ustały, ale był bardzo obolały. Nie mógł już leżeć prosto w łóżku jak dotąd, dlatego musiał usiąść, a kiedy chciał się położyć, schylał się i głowę obracał w stronę okna, aby nie przeszkadzały mu poduszki. W tej pozycji przez chwilę był spokojny, ale aż do czasu gdy jego usta wypełniły się treścią z żołądka, skinął wtedy, że musi być podniesiony. Gdy zwrócił, to wtedy poprosił, aby go położyć, ale aby uniknąć zadławienia, musiał być znowu podniesiony. Poświęcenie mu odpowiedniej uwagi zapobiegło temu i znowu położył się, aby złagodzić ból.
Trwało to przez siedem godzin, z rosnącą i słabnącą częstotliwością. Gdy już nie mógł wyrażać swoich życzeń słowami, robił to przy pomocy znaków. Gdy leżał w poprzek łóżka i chciał być podniesiony, podnosił prawą rękę i ramię w taki sposób, że moja głowa mieściła się pod jego pachą i mógł przycisnąć się do mojej szyi, podczas gdy moją lewą ręką mogłem objąć go wokół jego szyi i w ten sposób mógł usiąść. Trwało to dopóty, dopóki nie przyszła mi do głowy myśl, kto pierwszy się wyczerpie. Myślałem o przyjaciołach w domu, o wielu zainteresowanych przyjaciołach w innych miejscach. Spojrzałem na Pana i przygotowałem się, mówiąc sam do siebie: „Zostanę z nim do końca”.
Wczesnym rankiem poddał się, był wyczerpany i mogłem teraz położyć go prosto w łóżku, z głową na poduszce, w miejscu, do którego był przyzwyczajony i mógł wreszcie odpocząć. Nadszedł spokój po burzy. Teraz powoli umierał, spokojnie, a ja stałem patrząc na niego, kochając go i wyrażając swoje uczucia do niego, delikatnie gładząc go po włosach i brodzie, pocierając jego twarz, jego ręce i jego stopy. Nie zdawałem sobie sprawy, że będę w stanie dla niego tak wiele uczynić, gdy przekraczał pewną granicę.
OSTATNIE GODZINY
W poniedziałek kilka razy podniosłem go na łóżku, usiadłem za nim starając się go podtrzymywać, wtedy jego głowa opierała się o moją. Wyszeptał: „Czy chciałbyś coś zasugerować?” Chciałem, bo pragnąłem, aby wrócił bezpośrednio do Galveston i popłynął stamtąd parowcem do Nowego Jorku, lub jechał pociągiem, który by nie zatrzymywał się w Topeka, Tulsa i Lincoln. Odpowiedział: „Dosyć ma dzień na swoim utrapieniu”, wtedy zrozumiałem, że w Topeka i w innych miejscach zajmą się nami, gdy do nich dotrzemy i nie musimy teraz się tym martwić. To wtedy poprosiłem go o sugestie dotyczące Siódmego Tomu, a on usiadł i rozmyślał nad tym, co powiedzieć. Po chwili zupełnego milczenia pomyślałem, że powiem mu coś o umieraniu i pewnych sprawach z tym związanych, ale wahałem się i nie wiedziałem, jak zacząć. On siedział na łóżku i obejmując go ręką za szyję, powiedziałem: „Bracie Russell, jesteś bardzo chory”. Jego wargi zadrżały, położyliśmy go i odwróciliśmy się by zapłakać. W tym celu odsunąłem się trochę od niego. Wiedziałem, że więcej tego nie powtórzę, bo było oczywiste, że ani on, ani ja nie możemy tego znieść, i że nic więcej nie można zrobić.
Najwspanialszą rzeczą w tym najwspanialszym człowieku było to, że podczas wszystkich swoich cierpień, prób, niedogodności i kłopotów, nie wypowiedział żadnego słowa skargi,
::R6005 : strona 366::
nie wzdychał, nie wydał jęku, nie uronił ani łzy. Postanowił, że nie będzie szemrał ani narzekał i do końca wypełnił swoje postanowienie. On dosłownie umarł, wypełniając Ojcowską wolę i w ten sposób wypełnił swój ślub. „Błogosławieni są umarli, którzy odtąd w Panu umierają”.
ŚMIERĆ BRATA RUSSELLA
Czuwaliśmy u jego boku przez cały wtorkowy poranek, ale niewiele pozostało do zrobienia, poza czuwaniem i modlitwą. Zauważając, że był to ostatni dzień października, doszliśmy do wniosku, że umrze przed północą i dlatego napisałem taki telegram do przyjaciół w Brooklynie: „Nim zakończy się październik, nasz drogi Umiłowany Brat Russell będzie z Panem w chwale. Jesteśmy sami w wagonie Roseisle w pociągu Santa Fe Nr 10, przyjeżdżającym do Kansas City w środę rano o godz. 7:35, a on umiera jak bohater. Po zabalsamowaniu wrócę ze zwłokami do domu lub pojadę prosto do Pittsburgha”. Zadzwoniłem do konduktora Pulmanowskiego, a także do bagażowego i powiedziałem: „Chciałbym, abyście zobaczyli, jak wielki mąż Boży umiera”. Ten widok głęboko ich poruszył, szczególnie bagażowego.
::R6006 : strona 366::
Zadzwoniłem do naczelnego konduktora i telegraficznie wezwałem lekarza, by przyszedł do pociągu w Panhandle, tak też uczynił. Zbadał go, potwierdził poprawność postawionej diagnozy i wniosku, pozostawił mi swoje nazwisko i wyszedł, zanim pociąg ruszył z miejsca.
O godzinie pierwszej wszyscy opuścili pokój, drzwi były zamknięte i w ciszy obserwowaliśmy, aż odda ostatnie tchnienie. Przed wezwaniem kolejarzy zobaczyliśmy oznaki zbliżającej się śmierci. Trwały one tak długo, aż paznokcie palców zbielały, zimny pot osiadł na tym szlachetnym czole, jego dłonie i stopy stały się zimne, a twarz wskazywała na przerwanie życia, wtedy podwinąłem jego stopy na łóżku jak staremu Jakubowi. Jego cichy oddech stawał się coraz rzadszy, a jego opadające powieki otworzyły się jak płatki kwiatu i ukazały się te oczy – te wspaniałe oczy w całej ich okazałości – których nigdy nie zapomnimy. Wtedy przestał oddychać, przycisnęliśmy usta do jego szlachetnego czoła i wiedzieliśmy, że odszedł na zawsze tak jak Pan, którego, tak bardzo kochał.
„Drogi Panie, o użyj mnie jako Anioła w Getsemane! O, napełnij mnie Twoim Świętym Duchem Boskiej miłości! O, spraw, abym był współczujący, mądry, aby każde udręczone serce mogło przyjść, nie na próżno szukając pocieszenia z Twego Słowa i wzmocnienia, ukojenia, uwolnienia z więzienia lub śmierci, aby cierpliwie znosić okrutne kpiny języka; aby dźwigać krzyż aż do gorzkiego końca, a potem spokojnie powiedzieć: »Wykonało się«, i z niezachwianą wiarą przejść pod »zasłoną!«”
====================
— 1 grudnia 1916 r. —
Zgłoszenie błędu w tekście
Zaznaczony tekst zostanie wysłany do naszych redaktorów: