R3885-346 Studium biblijne: „Z wołaniem wielkim i ze łzami”

Zmień język

::R3885 : strona 346::

„Z wołaniem wielkim i ze łzami”

— Mat. 26:36-50 — 11 LISTOPADA —

Złoty tekst: „Nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” — Łuk. 22:42

Ogród Getsemane nie był dzikim lasem ani publicznym ogrodem, lecz był to sad oliwny. Jego nazwa zdaje się wskazywać, że na posiadłości tej mieściła się także prasa do wygniatania oleju z oliwek. Posiadłość ta przypuszczalnie należała do matki Marka Ewangelisty, o której sądzi się, że była bogatą wdową i zwolenniczką sprawy Jezusowej. Dom i inne zabudowania znajdowały się prawdopodobnie w jednej części tego ogrodu. W każdym razie zdaje się być pewnym, że cała ta posiadłość była pod kontrolą przyjaciół Jezusa, oraz że Jezus i Jego uczniowie dobrze znali to miejsce, do którego udali się po ostatniej Wieczerzy. Miejsce, które obecnie jest wskazywane jako ówczesny ogród Getsemane, jest oddalone około pół mili od murów Jerozolimy i mieści się tam kilka bardzo starych drzew oliwnych. Sam ogród jest pod nadzorem pewnych mnichów mieszkających w pobliżu.

Gdy nasz Pan i Jego jedenastu apostołów przyszli do wejścia ogrodowego, Jezus pozostawił tam ośmiu ze Swych uczniów jako rodzaj zewnętrznej straży, a zabrał ze sobą do ogrodu tylko trzech: Piotra, Jakuba i Jana, których zaszczycił podobnie jak przy kilku poprzednich okazjach — jak na przykład w łączności z odwiedzeniem zmarłej córki Jaira, oraz to była ta sama trójka, która miała przywilej ujrzenia „wizji” na Górze Przemienienia. Chociaż Jezus miłował wszystkich Swoich uczniów, to jednak tych trzech miłował najbardziej, prawdopodobnie z powodu ich szczególniejszej gorliwości i miłości ku Niemu. Lecz przy tej okazji nawet ci najbardziej umiłowani nie zdołali wniknąć z sympatią w ten ciężar, który przygniatał serce naszego Pana; dlatego pozostawił ich i Sam udał się nieco dalej, aby wznieść się modlitwą do Ojca. Język wszystkich zapisków tego wydarzenia razem złączonych, a szczególnie w świetle greckiego oryginału, wykazuje, że w tym czasie ogarnęło Jezusa nader bolesne osamotnienie i przygnębienie. Gdy był z uczniami, mając z pewnością ich dobro na względzie, starał się być pogodnym i udzielał im potrzebnych lekcji, przygotowując ich do następnych doświadczeń; lecz teraz, gdy już uczynił dla nich wszystko co tylko mógł i gdy Sam udał się do Ojca, myśli Jego zwróciły się na Jego własne doświadczenia, na publiczny, haniebny proces, na posądzenie Go za bluźniercę i oszusta, a w końcu na publiczną egzekucję pomiędzy dwoma łotrami. Wszystko to stanęło wyraźnie przed Jego umysłem i spowodowało w Nim przygnębienie, trwogę i głęboką, przeogromną boleść.

„MĄŻ BOLEŚCI — ŚWIADOMY NIEMOCY”

Zastanawiając się nad cierpieniem, jakie nasz Pan odczuwał przy tej okazji, należy pamiętać, że Jego doskonały organizm – niezepsuty i nieskalany grzechem, niezdegradowany i nieznieczulony procesem umierania – był bardziej wrażliwy na cierpienia i boleści aniżeli mógłby być ktoś z upadłego rodzaju. Im zacniejszy charakter tym większą odczuwa boleść pod przeciwnymi warunkami. Niegodziwiec gotów nawet chlubić się z przejażdżki w policyjnym wozie, gdy zaś dla zacnej osoby doświadczenie takie byłoby okropnym. Weźmy inną ilustrację: wysoce wykształcony muzyk, mający dobrze rozwinięty słuch muzyczny zauważy każdą omyłkę w muzyce i odczuje z tego powodu pewną przykrość, podczas gdy przez innych omyłka ta wcale nie byłaby zauważona. Możemy przypuszczać, że jeden z łotrów ukrzyżowanych po boku naszego Pana, mógłby nawet szczycić się swoją śmiercią jako triumfem, gdyby nad jego głową umieszczono napis, jaki znajdował się nad głową naszego Pana: „To jest Król Żydów”. Trudno zrozumieć nam doskonałość, ponieważ sami nie jesteśmy doskonałymi, ani też nie jest takim nikt z tych, z którymi obcujemy, powtarzamy jednak, że doskonały organizm naszego Pana cierpiał z pewnością o wiele więcej aniżeli którykolwiek z Jego naśladowców cierpiałby w podobnych okolicznościach.

Był jeszcze jeden powód i to bardzo ważny, dlaczego nasz Pan trwożył się przy tej okazji, tak, że aż krwawy pot wystąpił na Nim. Tym drugim powodem było zrozumienie jego własnej postawy co do społeczności z Bogiem i z przymierzem ofiary. Aby mógł uskutecznić wolę Ojca, On opuścił niebieską chwałę i stał się niższym od aniołów, przyjąwszy formę i naturę ludzką, aby z łaski Bożej mógł odkupić Adama a także całą ludzkość potępioną w Adamie. Jezus miał upodobanie, a nawet rozkosz w tym wyniszczeniu Samego Siebie, jako napisano: „Abym czynił wolę Twoją Boże Mój, pragnę (rozkoszuję się w tym): albowiem zakon Twój jest w pośrodku wnętrzności Moich” (Ps. 40:9). Ten to duch pobudził naszego Pana do poświęcenia się na śmierć, gdy tylko doszedł do trzydziestego roku życia i mógł w właściwy sposób stawić Samego Siebie jako ofiara za nasze grzechy. Ta sama miłość i gorliwość trzymała Go wiernym podczas Jego misji i uzdolniła Go do znoszenia tych wszystkich ucisków, doświadczeń i urągań grzeszników — ponieważ rozumiał, że pełnił wolę Swego Ojca.

Dlaczego więc Jezus, przepowiedziawszy uczniom o Swej śmierci, wyjaśniwszy im, że „za nic będzie poczytany przez kapłanów i starszych” i że zostanie ukrzyżowany — czemu wobec tej znajomości, ufności, posłuszeństwa i wierności w poświęceniu się na śmierć, nasz Pan doświadczał takiego zatrwożenia w ogrodzie Getsemane?

Apostoł Paweł wyjaśnia tę sprawę gdy mówi o Jezusie: „Który za dni ciała Swego modlitwy i uniżone prośby do Tego, który Go mógł zachować od śmierci z wołaniem wielkim i ze łzami ofiarował” (Żyd. 5:7). Ktoś mógłby jeszcze powiedzieć: lecz inni umierali, znajdowali się w obliczu śmierci, tak samo strasznej, lub może nawet straszniejszej, a zachowali się spokojnie; czemuż tedy nasz Pan popadł w tak wielką boleść i wzruszenie aż do stopnia pocenia się krwawym potem? Odpowiadamy, że dla Niego śmierć była zupełnie inną sprawą aniżeli jest dla nas. My jesteśmy już w około dziewięciu-dziesiątych umarłymi przez naszą niedoskonałość i udział w upadku, które znieczuliły naszą wrażliwość umysłowo, moralnie i fizycznie, uczyniły nas niezdolnymi do ocenienia życia w najwyższym, najlepszym, czyli w prawdziwie zupełnym znaczeniu. Nie tak rzecz się miała z naszym Panem. „W Nim był żywot”, czyli doskonałość żywota. Prawda, że przez trzy i pół roku On wydawał Swoje życie, zużywał je w głoszeniu prawdy, a szczególnie w leczeniu chorych, przy czym żywotność wychodziła z Niego, co niezawodnie obniżyło Jego cielesną siłę, lecz umysłowo On był nadal pełen doskonałej energii i żywotności. Ponadto, nasze doświadczenia ze śmiercią i spodziewanie się jej sprawiają, że śmierć uważana jest przez nas jako coś, co na pewno prędzej lub później nas spotka. Z naszym Panem zaś rzecz się miała przeciwne. Przez wiele nam nieznanych wieków, On był z Ojcem i ze świętymi Aniołami, korzystając z doskonałego wiecznego życia. Jego doświadczenia z umierającą ludzkością trwały zaledwie kilka krótkich lat, przeto śmierć miała dla Niego zupełnie inne znaczenie aniżeli ma dla umierającego rodzaju ludzkiego.

Oprócz tego było jeszcze coś więcej co przejmowało trwogą naszego Pana: poganie mają nadzieję przyszłego żywota zbudowaną na tradycji ich ojców; lud Boży ma nadzieję zmartwychwstania zbudowaną na Boskiej obietnicy i zagwarantowaną zasługą ofiary Chrystusowej — lecz jaką nadzieję miał Jezus? On nie mógł podzielać nadziei pogan, że umarli nie są umarłymi, bo wiedział, że rzecz się miała inaczej; nie mógł także podzielać nadziei w odkupienie i wzbudzenie Go przez zasługę kogoś drugiego. Przeto jedyną Jego nadzieją było, że cały Jego bieg, od chwili poświęcenia się aż do końca, był w zupełności doskonały i bez żadnego uchybienia w oczach sprawiedliwości, w oczach Ojca Niebieskiego. W tym właśnie trapiła Go obawa: czy był doskonałym we wszystkich myślach, słowach i uczynkach? Czy zadowolił Swego Ojca zupełnie we wszystkim? A nazajutrz, wobec tak ogromnego wstydu i poniżenia, których miał doświadczyć — czy będzie w stanie dopełnić Swej części bez schraniania się? Czy w rezultacie tego będzie uznany przez Ojca godnym wzbudzenia od umarłych dnia trzeciego? Czy też upadł lub upadnie w jakimś choćby najmniejszym szczególe i przez to zostanie uznanym za niegodnego zmartwychwstania i na wieki straconym? Nie dziwne, że te ważne sprawy przepełniły serce naszego Odkupiciela niezmiernym smutkiem, tak, że z boleścią i ze łzami wołał do Tego, który mógł zachować Go od śmierci (przez zmartwychwstanie).

Mateusz pisze, że modlitwą Pana było: „Jeśli można, niech Mię ten kielich minie”. Marek zaznaczył Jego słowa: „Ojcze, wszystko Tobie jest możliwe”. Łukasz zaś podał je: „Ojcze, jeżeli chcesz”. Treścią wszystkich tych określeń jest, że nasz Pan był w wielkiej obawie o Samego Siebie — w obawie czy aby nie popełni jakiejś omyłki i przez to nie zepsuje całego Boskiego planu, który podjął się wypełnić i dotąd tak wiernie wypełniał. Widocznie jakakolwiek śmierć byłaby dostateczna jako zadośćuczynienie za przestępstwo Adamowe, byłaby zapłaceniem nałożonej na Adama kary śmierci; lecz upodobało się Ojcu poddać Swego Syna najsurowszej próbie i włożyć na Niego hańbę i sromotę krzyża. Trwożnym pytaniem naszego Pana było: czy będzie mógł to znieść? A może byłoby możliwym dla Ojca uwolnić Go od tego, bez żadnej przeszkody w Boskim planie, czyli w tym wielkim dziele, które miało być dokonane. Potrzebne poddanie się Pana zostało wyrażone w Jego słowach: „Nie moja, ale Twoja wola niech się stanie”.

BYŁ WYSŁUCHANY W TYM, CZEGO SIĘ OBAWIAŁ

Apostoł oświadcza, że nasz Pan był wysłuchany, czyli otrzymał odpowiedź w tym, czego się obawiał, czyli względem ukrzyżowania i wybawienia Go ze śmierci. Modlitwy o pomoc i wybawienie z tych ucisków mogą być wysłuchane w dwojaki sposób: Ojciec Niebieski może usunąć przyczynę danego niepokoju albo też może dodać siły, tak, że będziemy mogli pokonać to zaniepokojenie. A jak w wypadku naszego Pana tak i w naszym, Ojciec zazwyczaj używa tego drugiego sposobu, czyli dodaje nam siły i pokoju zapewnieniami Swego Słowa. To też czytamy o naszym Panu, że ukazał Mu się anioł i pocieszył Go. Nie wiemy jakie poselstwo przyniósł ten anioł naszemu Odkupicielowi w Jego godzinie osamotnienia i boleści, ani też nie jest konieczne abyśmy to wiedzieli; dostatecznym jest wiedzieć, że Ojciec wysłuchał Jego modlitwę, że On został wysłuchany w tym, czego się obawiał, że Jego obawa została uspokojona i odtąd niezachwiany pokój zagościł w Jego sercu, tak że w całym zamęcie tej nocy i następnego dnia On był najspokojniejszym ze wszystkich. Możemy przypuszczać, że zapewnieniem Ojca przez anioła było, że On ma nad Sobą łaskę Bożą, że do tej chwili był wiernym we wszystkim i że gdy czas Jego ostatecznej próby nadejdzie, zostanie wzmocniony, aby wszystko mógł znieść zwycięsko. Nie dziw, że po otrzymaniu takiego zapewnienia od Ojca, obawa i boleść pierzchły, a nadzieja, radość, miłość i pokój zagościły w Jego sercu i całkiem spokojny powrócił do uczniów, gotowy do wydarzeń, o których wiedział, że miały niebawem nastąpić.

„BÓJMY SIĘ TAKŻE”

Dobrze jest, gdy lud Boży stara się prowadzić życie radosne, zanosząc dzięki Ojcu we wszystkich rzeczach i radując się z tego, że zostaliśmy uznani za godnych ponoszenia cierpień i upokorzeń dla sprawy Chrystusowej. Jak mówi to Apostoł na innym miejscu, radujmy się z bojaźnią. Niechaj nasza radość nie będzie tą bezmyślną i samozadowalającą radością, która mogłaby nas usidlić, ale niechaj nasza radość będzie w Tym, który nas umiłował i kupił, i który jest zawsze z nami, jako nasz najlepszy Przyjaciel i najwierniejszy Kierownik. Radujmy się, nie w poczuciu swej własnej mocy, odwagi lub mądrości, lecz w tym, że mamy tak wielkiego Zbawiciela, zdolnego w zupełności zbawić wszystkich, którzy przychodzą do Ojca przez Niego. Niechaj w ten sposób Pan będzie naszą mocą i ufnością, naszą tarczą i puklerzem.

O naszym Panu czytamy, że „On Sam tłoczył prasę a z ludu nikt nie był z Nim”. W Jego najsmutniejszej godzinie, gdy najwięcej potrzebował pociechy i wzmocnienia, nawet Jego najbliżsi i najdrożsi przyjaciele nie mogli wniknąć w Jego uczucia lub sympatyzować z Nim. Jak inaczej rzecz się ma z nami! Nie jesteśmy różni od drugich, aby ci, którzy tak samo zostali spłodzeni z Ducha świętego i znajdują się wraz z nami w szkole Chrystusowej, nie mogli podzielać naszych radości i smutków, naszych nadziei i obaw. W naszym wypadku ludzka dorada i sympatia jest tak możliwa jak i właściwa. Zaiste to jest Boskim zaopatrzeniem nas, jak mówi o tym Pismo Święte, które zapewnia, że Bóg chce abyśmy jako członkowie ciała Chrystusowego pocieszali i budowali jedni drugich. Nie powinniśmy jednak nigdy zaniedbywać tronu niebieskiej łaski i naszej osobistej, duchowej społeczności z Ojcem i z uwielbionym Panem. Bez względu na to, jaką społeczność i przyjacielstwo mamy na ziemi, nasza społeczność z Panem nie powinna być nigdy niedoceniana lub zapominana. Bóg niekiedy posyła Swego anioła, aby nas pocieszyć, zapewnić o Swej miłości, albo aby nam wykazać pewność naszej ufności i nadziei. Nie jest już więcej konieczne, aby Pan posyłał do nas niebieskich posłańców; albowiem On ma na ziemi aniołów, czyli posłańców, którymi są członkowie ciała Chrystusowego — przepełnieni Pańskim duchem i miłością, zawsze chętni przemówić uprzejme słowo, pocieszyć złamane serce, nalać oliwy i wina zachęty i pociechy. Co za radość otrzymujemy niekiedy z takich usług! Co za błogosławieństwo spływa na nas w ten sposób i jaki przywilej mamy, gdy okazje nastręczają się nam, że możemy być również użyci przez Pana do zaniesienia radości, pokoju i błogosławieństwa Jego współczłonkom! Czuwajmy więc, aby każdą taką sposobność natychmiast zauważyć i jak najlepiej wykorzystać.

Apostoł daje do zrozumienia, że nam również należy obawiać się tych samych rzeczy, względem których obawiał się Jezus. Oto słowa Apostoła: „Bójmy się tedy, aby snać zaniedbawszy obietnicy o wejściu do odpocznienia Jego, nie zdał się kto z was być upośledzony”. Jako Nowe Stworzenia skosztowaliśmy mocy przyszłego, czyli niebieskiego żywota; nasze oczy zostały do pewnego stopnia otworzone, aby zobaczyć wielkość i piękność niebieskich rzeczy, jakie Bóg przygotował dla tych, którzy Go miłują. My, podobnie jak nasz Pan, rozumiemy, że osiągnięcie tej chwały, czci, nieśmiertelności i współdziedzictwa z Panem zależy od wiernego wypełniania naszego przymierza ofiary. Wiemy również, że o ile my wiernymi będziemy, wiernym jest także Ten, który obiecał; gdy zaś okażemy się niewiernymi, utracimy nagrodę. Jakimi więc powinniśmy być wobec tych warunków? Bójmy się więc w tym znaczeniu, aby nie utracić tego chwalebnego widoku chwały, czci i nieśmiertelności, i starajmy się wypełniać wiernie nasze przymierze i trwać w łasce i miłości naszego Ojca, a także naszego Odkupiciela. Wszyscy, którzy tak ostrożnie postępują, będą przeżywać chwile, w których będą doświadczać czegoś w rodzaju getsemańskiego zaniepokojenia i osamotnienia, co będzie ku ich próbie i doświadczeniu, aby wyrobić w nich odpowiednią bojaźń, konieczną do zupełnej znajomości, do pobudzenia ich do właściwej oceny ich stanowiska i do tym większej wierności.

„ŚPIJCIE JUŻ”

W tej godzinie gwałtownej, umysłowej agonii, nasz Pan modlił się kilkakrotnie, a w międzyczasie przychodził do uczniów, niezawodnie spodziewając się od nich takiej pociechy, jakiej oni mogliby udzielić; lecz zastał ich śpiącymi, ich oczy były obciążone, jak powiedział Ewangelista. Była prawie północ; uczniowie podzielali smutek swego Pana, lecz nie mogli go odpowiednio zrozumieć. Pan uczynił wymówkę, prawdopodobnie najwięcej Piotrowi, gdy rzekł: „Tak żeście nie mogli przez jedną godzinę czuć ze mną! czujcie i módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie”. Zacny Piotr, zaledwie krótki czas przedtem zapewniał Pana: „Choćby się wszyscy zgorszyli z Ciebie, ja się nigdy nie zgorszę”, a nawet teraz miał przy sobie miecz, którego później użył w obronie swego Pana, a jednak nie pojmował ważności tej godziny, nie wiedział jak poważne były te doświadczenia i jak bliskie; nie wiedział, że za małą chwilę miały wypełnić się słowa Pana: „Zanim kur zapieje, trzykroć się mnie zaprzesz”. O! gdyby on mógł zrozumieć, tak jak rozumiał to Pan, jak trzeźwym i czujnym zapewne okazałby się! I czy nie jest tak samo z nami? Czy jako lud Boży nie zbliżamy się coraz więcej do getsemańskiej godziny Kościoła? Czy nie znajdujemy się już do pewnego stopnia w godzinie pokuszenia? Czyż nie spodziewamy się, że ostatni członkowie ciała Chrystusowego dokonają wnet swej ofiary? Czy jesteśmy gotowi? Czy jesteśmy ospałymi, czy też dajemy posłuch na słowa Apostoła: „Którzy śpią w nocy śpią, … lecz my synami dnia będąc, bądźmy trzeźwymi, oblekłszy się w pancerz wiary i miłości i w przyłbicę nadziei zbawienia”, abyśmy mogli ostać się w doświadczeniach, jakie już są nad nami i także w jeszcze sroższych, jakie niezawodnie przyjdą na nas w niedalekiej przyszłości? Czy jesteśmy przygotowani na czas ogólnego rozproszenia się, jak w tamtym czasie, gdy „wszyscy opuściwszy go uciekli”? Jak odważnymi okażemy się w naszej godzinie próby będzie prawdopodobnie zależeć od tego czy pójdziemy za przykładem Pana i starać się będziemy o zupełne upewnienie, że mamy nad sobą Boskie uznanie. Przeto nie unikajmy getsemańskich chwil, gdy Boska opatrzność dopuści na nas takowe, lecz w chwilach takich wznośmy się także z wołaniem wielkim i ze łzami do Tego, który może zachować nas od śmierci, przez chwalebne zmartwychwstanie, pamiętając przy tym, że mamy Orędownika i Pomocnika. Pan jest naszym Aniołem, który ogłasza nam poselstwo Ojca i mówi, że gdy trwać będziemy w miłości Jego, wszystko wyjdzie ku naszemu ostatecznemu dobru, a On jest zdolny i chętny wyprowadzić nas z tego boju zwycięzcami, nawet więcej niż zwycięzcami, przez Swoją zasługę.

„DUCH OCHOCZY ALE CIAŁO MDŁE”

Powyższe słowa były uwagą naszego Pana wypowiedzianą do Apostołów. Jezus rozumiał i oceniał ten fakt, że w sercu oni byli wierni Jemu — nie zapomniał o tym, że oni zostawili wszystko i poszli za Nim. Jezus nie jest surowym panem, przeciwnie gotów jest przyjąć nasze serdeczne intencje, nawet gdy nasze ciało nie dosięga idealnego, pożądanego stanu. Przeto Jego słów: „Śpijcie już i odpoczywajcie”, nie powinniśmy rozumieć jako sarkazm, ale prawdziwie życzył im odpoczynku i wzmocnienia, przez wzgląd na zbliżające się doświadczenia. Niedługo odpoczywali a doświadczenie nastąpiło. Judasz prowadził motłoch szukający Jezusa — nie rzymskich żołnierzy, ale zgraję opryszków i ciekawych, a także pewnych sług najwyższego kapłana, który był także sędzią. Byli to więc sądowi urzędnicy. Przyszli do ogrodu i aresztowali Jezusa w nocy, obawiając się, niezawodnie, że aresztowanie Go podczas dnia mogłoby wywołać zamieszanie, szczególnie, że z powodu nadchodzących świąt Paschy, znajdowało się w mieście dużo ludzi i z tego powodu można się było spodziewać zaburzenia, którego ci urzędnicy zakonni starali się uniknąć.

Judasz, albo znał ten ogród jako miejsce gdzie Jezus i Jego uczniowie często się udawali, albo też przy wieczerzy dowiedział się gdzie oni zamierzali udać się później. Gdy Szatan wstąpił w niego i gdy postanowił zyskać trzydzieści srebrników przez zdradzenie Swego Pana, Judasz powstał od wieczerzy, udał się do kapłanów, dokończył targu, a teraz według umowy, postąpił naprzód przed zgrają z zamiarem wskazania żołnierzom Tego, po którego przyszli. Przystąpiwszy do Pana pozdrowił Go słowami: „Bądź pozdrowiony Mistrzu!” i pocałował Go. Grecki tekst wskazuje, że pocałował Go kilkakrotnie. Jezus przyjął to wyrażenie miłości, a choć wiedział, że było ono zdradliwe to jednak nie dał złej odprawy. Zamiast tego, jak najłagodniej i z uszanowaniem przemówił: „Przyjacielu, na coś przyszedł?”. Słowo „przyjacielu” nie oznaczało w tym wypadku miłującego przyjaciela — nie pochodzi ono z greckiego słowa „phileo” (umiłowany), ale z „hetaire”, co oznacza kolegę lub współtowarzysza.

UNIKAJMY DUCHA JUDASZOWEGO

Z pewnością każdy uczeń Chrystusowy, rozumiejąc, że sprawa zależy od niego samego, będzie się starał tak postępować, aby nigdy nie okazać się Judaszem wobec Pana i Jego sprawy. Boskie przejrzenie, że jeden z dwunastu okaże się zdrajcą, że nie tylko przyjmie łaskę Bożą nadaremno, ale nadużyje jej w najniegodziwszy sposób, nie było wcale powodem upadku Judasza. Apostoł Paweł powiedział: „Zna Pan, którzy są Jego i niech odstąpi od niesprawiedliwości wszelki, który mianuje imię Chrystusowe” (2 Tym. 2:19). Od nas zależy zadecydować, jak Boska łaska będzie przyjęta i użyta; Boskie przejrzenie nie zniewala nas w żadnym znaczeniu tego słowa.

Mamy wszelki powód przypuszczać, że na początku swej kariery jako ucznia Pańskiego, Judasz był szczerym. Możemy także wnosić, że to wielkie zboczenie serca i charakteru, jakie w końcu ujawniło się, rozpoczęło się w nim stopniowo — zapoczątkowało się może tylko nieznaczną myślą a zakończyło się najpotworniejszą tragedią. Początkowa myśl dotyczyć mogła samolubstwa; że nie był dostatecznie poważanym pomiędzy tymi dwunastoma, że Pan zdawał się więcej cenić Piotra, Jakuba i Jana i przez to okazał brak wyższej znajomości i zdolności. Bez wątpienia, Judasz podsycał w sobie tego ducha krytyki. Przeceniając samego siebie, niezawodnie myślał, że przy wielu okazjach Jezus i ci drudzy błądzili w sądzie, nie wykorzystywali odpowiednio nastręczających się sposobności; że może źle się wyrażali w odpowiednim czasie itp. Taki wyniosły, krytyczny, zarozumiały i samolubny duch zawsze prowadzi do upadku. Historia Kościoła, jak i nasze własne doświadczenia potwierdzają prawdziwość tego.

Gdy Judasz zauważył, że sprawa Jezusa nie bardzo prosperuje — że Jezus, nie tylko nie nagina się do myśli ludu, który tu i ówdzie chciał Go obwołać królem, lecz skierował Swój umysł w inną stronę, oczekiwał gwałtu od władców żydowskich — Judasz niezawodnie pomyślał sobie, że nadszedł czas aby „uścielił swoje własne gniazdko”, tak, że gdy sprawa Jezusowa upadnie, on nie poniósłby szkody, ale raczej pewne zyski z chwilowego uczniostwa. Tym sposobem samolubstwo wzięło górę nad jego umysłem i doprowadziło go do złodziejstwa, jako napisano, że „był złodziejem i nosił mieszek”. To znaczy, że będąc skarbnikiem tej małej gromadki, oddzielał pewną część pieniędzy na swój własny rachunek. Możemy nawet wnosić, że w swej przewrotności on usprawiedliwiał swoje złodziejstwo tym, że to co zabierał, było stosunkowo małym w porównaniu do drogiego czasu, jaki poświęcał dla sprawy Jezusowej. Takim jest duch samolubstwa będący w zupełnym przeciwieństwie do Ducha Bożego — ducha samoofiary i serdecznej służby dla prawdy. Ktokolwiek posiada tak samolubnego ducha w jakimkolwiek stopniu, ten ma ducha Judaszowego i wynik tego będzie na pewno złym, chociażby nie doszedł do tak strasznych rozmiarów jak w wypadku Judasza.

Nasz Pan oświadczył, że wierni Jego członkowie na świecie, przedstawiają Jego Samego i cokolwiek wyrządzone jest im, liczy się jakoby było wyrządzone Jemu. Przeto możemy być pewni, że Judaszowy duch samolubstwa nawet w obecnym czasie może doprowadzić do zdrady Pana, przez zdradzenie i skrzywdzenie jednego z najmniejszych Jego naśladowców. Nie powinno nas również dziwić, że ci przedstawiciele ducha Judaszowego, naśladują jego metody postępowania, aż do stopnia zdradzania z pocałunkiem, czyli niekiedy udają wielką miłość do pewnych członków ciała Chrystusowego, których jednak sekretnie chłoszczą dla swojego osobistego zysku, albo też w celu zdobycia stanowiska, wpływu lub innego wywyższenia. Niechaj tedy każdy z naśladowców Pana zastosuje do samego siebie odpowiednie słowa Judasza: „Czyżby ja, Panie?”. I niechaj każdy doświadczy swego serca, aby zobaczyć czy duch Judasza nie zakradł się, starając się w odpowiedniej chwili usidlić i zniszczyć Nowe Stworzenie.

====================

— 1 listopada 1906 r. —