R1214-3 Zbieranie i przesiewanie w czasie żniwa

Zmień język 

::R1214 : strona 3::

ZBIERANIE I PRZESIEWANIE W CZASIE ŻNIWA

ZARYS ROZWOJU TERAŹNIEJSZEJ PRAWDY

Często otrzymujemy zapytania odnośnie prawd przedstawionych w „Brzasku Tysiąclecia” [Wykłady Pisma Świętego – przyp. tłum.] i w „Strażnicy Syjońskiej”. Skąd one pochodzą i w jaki sposób rozwinęły się do obecnego symetrycznego i pięknego stanu? Czy były one rezultatem wizji? Czy Bóg w jakiś nadnaturalny sposób objawił piszącym rozwiązanie tajemnic swego planu? Czy autorzy są czymś więcej od zwykłych ludzi? Czy powołują się na posiadanie nadnaturalnej mądrości i mocy? W jaki sposób przyszło to objawienie Boskiej Prawdy?

Nie, drodzy przyjaciele, ja nie uważam, że posiadam jakąkolwiek wyższość albo nadzwyczajną moc, poważanie lub autorytet ani też nie pożądam poważania od swych braci, domowników wiary, z wyjątkiem takiego uznania, jak określił to Mistrz: „A ktobykolwiek między wami chciał być wielkim, niech będzie sługą waszym” – Mat. 20:27. Zaś moja pozycja pomiędzy ludźmi światowymi z nominalnych kościołów jest z pewnością daleka od wywyższenia –”wszędzie przeciwko niej mówią” (Dzieje Ap. 28:22). Jednak jestem w zupełności zadowolony, a wywyższenia oczekuję w słusznym czasie od Pana (1 Piotra 5:6). Na powyższe pytania odpowiadam słowami apostoła: „Dlaczego patrzycie na nas, jakobyśmy przez naszą moc czynili te rzeczy? My jesteśmy ludzie tym samym biedom poddani, jak i wy”, podobnym cierpieniom i ułomnościom, usilnie starając się przez przezwyciężanie przeciwności, zniechęceń itp. biec do mety naszego powołania. Jako wierny student Słowa Bożego pragnę być jedynie wskazującym palcem, jak to poprzednio wyraziłem, by dopomóc wam w poszukiwaniach na świętych stronicach cudownego planu Bożego – nie mniej cudownego dla mnie aniżeli dla was, o czym was zapewniam, drogo umiłowani współuczestnicy mojej wiary i radości.

Nie, Prawda, którą ja przedstawiam jako mówcze narzędzie Boga, nie została mi objawiona w widzeniach lub snach ani przez słyszalny głos Boży, ani cała od razu, lecz stopniowo od 1870, a szczególnie od roku 1880. To jasne rozwijanie się Prawdy nie miało miejsca z powodu jakiejś ludzkiej przemyślności lub przenikliwości, lecz z powodu zwykłego faktu, że nadszedł właściwy czas Boży i jeżeli ja nie będę mówił albo ktoś inny, to „same kamienie wołać będą”.

Przytoczoną poniżej historię podaję dlatego, że byłem zachęcany i nakłaniany, by opisać, jak wyglądało Boskie kierownictwo na ścieżce światłości, a także dlatego, że wierzę, iż jest to konieczne po to, by złe zrozumienie i głosy uprzedzenia mogły być unieszkodliwione i aby nasi czytelnicy mogli widzieć, jak do obecnego czasu Pan nam dopomagał i nami kierował. Odnośnie nazwisk i poglądów tych, którzy się od nas odłączyli, a są tu wymienieni, będę się starał podać jedynie punkty konieczne dla zrozumienia naszego stanowiska i kierownictwa opatrzności Bożej. Nie mogę również wymienić wszystkich szczegółów Boskiej łaski, w których nasza wiara była doświadczana, ani Boskich odpowiedzi na nasze modlitwy, pamiętając, że ani nasz Mistrz, ani też pierwotny Kościół nie pozostawili nam przykładów chlubiącej się wiary, lecz raczej przeciwne napomnienie: „Ty wiarę masz? miejże ją sam u siebie” (Rzym. 14:22). Niektóre z najbardziej kosztownych doświadczeń wiary i modlitwy są za święte, aby je wystawiać na widok publiczny.

ŚWIATŁOŚĆ W CIEMNOŚCI

Nie będę cofał się aż tak dalece, by przypomnieć, jak światło Prawdy rozpoczynało przebijać się przez chmury uprzedzeń i zabobonów, które opanowały świat pod rządami papieży w ciemnych wiekach. Ruch lub raczej ruchy reformacyjne od tego czasu aż dotąd miały szczególny udział w wyprowadzeniu światła z ciemności. Pozwólcie mi tu ograniczyć się do rozważania prawd czasu żniwa, podanych w Brzasku Tysiąclecia [Wykładach Pisma Świętego – przyp. tłum] i „Strażnicy Syjonu”.

Pozwólcie, że rozpocznę opowiadanie od 1868 roku, kiedy Redaktor będąc poświęconym dzieckiem Bożym i członkiem kościoła kongregacjonalnego i Y.M.C.A. [Związku Młodzieży Chrześcijańskiej] zaczął tracić wiarę odnośnie wielu ogólnie przyjętych nauk. Będąc prezbiterianinem, wychowanym tylko na naukach katechizmu, a przy tym z natury posiadając dociekliwy umysł, stałem się gotową ofiarą dla logicznej niewiary tak szybko, jak zacząłem sam za siebie myśleć. Lecz to, co z początku zdawało się zapowiadać zupełne rozbicie mojej wiary w Boga i w Pismo Święte, znalazło się pod wpływem opatrzności Bożej, zrządzone właśnie dla mego dobra, i zniszczyło jedynie moje zaufanie do ludzkich wierzeń i systemów mylnie przedstawiających naukę Biblii.

Byłem stopniowo prowadzony do tego, by zobaczyć, że każde wyznanie posiadało niektóre elementy Prawdy, lecz w ogólności wprowadzały one w błąd i zaprzeczały Słowu Bożemu. Wędrując pomiędzy różnymi teoriami natknąłem się na adwentystów. Przypadkowo wszedłem jednego wieczoru do sali, gdzie – jak słyszałem – odbywały się zebrania religijne, by zobaczyć, czy garstka, która się tam zgromadza, ma do zaoferowania coś rozsądniejszego aniżeli wierzenia wielkich kościołów. Tam po raz pierwszy usłyszałem o poglądach wtórnych adwentystów. Kaznodzieją był Jonas Wendell, obecnie już dawno nie żyjący. Tak więc przyznaję się do długu względem adwentystów, jak również i innych wyznań. Chociaż jego objaśnienia Pisma nie były w zupełności jasne i były dalekie od tego, czym my się obecnie radujemy, to jednak były wystarczające, by pod Boską opatrznością przywrócić moją wiarę w natchnienie Biblii i wskazać, że pisma apostołów i proroków są ściśle ze sobą spojone. To, co usłyszałem, skierowało mnie do mojej Biblii, by studiować ją z większą gorliwością i ostrożnością aniżeli dotychczas. Zawsze też będę dziękował Panu za Jego kierownictwo, bo chociaż adwentyzm nie dopomógł mi do zrozumienia ani jednej prawdy, to jednak dopomógł mi wielce do wyzbycia się błędów i przygotował mnie do poznania Prawdy.

Wkrótce zacząłem rozumieć, że żyjemy gdzieś blisko końca Wieku Ewangelii i blisko czasu, o którym Pan oświadczył, że ci spośród Jego dzieci, którzy posiadają dość mądrości i czuwają, powinni osiągnąć jasne zrozumienie Jego planu. W tym czasie ja i kilka innych poszukujących Prawdy osób z Pittsburgha i Allegheny utworzyliśmy grupę dla studiowania Biblii i od 1870 do 1875 roku wzrastaliśmy w łasce, znajomości i miłości Boga i Jego Słowa. Zaczęliśmy stopniowo dostrzegać miłość Bożą i to, co ona uczyniła dla całego rodzaju ludzkiego, czyli że wszyscy będą obudzeni z grobów, by mogli poznać Prawdę, a będąc posłuszni i wierząc w dzieło odkupienia dokonane przez Chrystusa, zostaną przyprowadzeni do zupełnej jedności i harmonii z Bogiem, aby przez zasługę Chrystusa otrzymać następnie żywot wieczny. Doszliśmy do wniosku, że jest to dzieło restytucji przepowiedziane w Dziejach Ap. 3:21. Lecz chociaż widzieliśmy, że Kościół był powołany do współdziedzictwa z Panem w Tysiącletnim Królestwie, to jednak nie pojmowaliśmy jeszcze jasno różnicy między nagrodą Kościoła, który jest obecnie na próbie, a nagrodą wiernych ze świata przy końcu Wieku Tysiąclecia. Nie wiedzieliśmy, że Kościół w nagrodę otrzyma chwałę duchowej Boskiej natury, podczas gdy wszyscy ludzie otrzymają chwałę restytucji – przywrócenie ich do doskonałości ludzkiej natury, jaką cieszył się ich przodek Adam, gdy był w ogrodzie Eden.

Jednak wtedy poznawaliśmy jedynie ogólny zarys Boskiego planu i wyzwalaliśmy się od wielu długo pielęgnowanych błędów. Czas na jasne zrozumienie drobniejszych szczegółów jeszcze w pełni nie nadszedł. Tu właśnie z wdzięcznością wspominam pomoc okazaną mi przez braci G. Stetsona i G. Storrsa. Ten ostatni był redaktorem The Bible Examiner [Egzaminator Biblii]. Obydwaj już nie żyją. Studiowanie Słowa Bożego z tymi drogimi braćmi prowadziło krok po kroku do coraz bardziej „zielonych pastwisk” i jaśniejszych nadziei dla świata. Jednak dopiero w roku 1872 osiągnąłem jasny pogląd na dzieło naszego Pana jako naszej „ceny okupu” i zdobyłem mocny fundament dla całej nadziei restytucji, która mieści się w doktrynie okupu. Do tego czasu, gdy czytałem świadectwa, że wszyscy, co są w grobach, wynijdą, miałem pewne wątpliwości, czy to zarządzenie obejmuje np. niedorozwiniętych umysłowo, niemowlęta, czyli istoty, które bardzo mało lub wcale nie korzystały z doświadczeń obecnego życia. Lecz gdy w 1872 roku zacząłem badać przedmiot restytucji z punktu widzenia ceny okupu danej przez naszego Pana Jezusa za Adama, a w rezultacie za wszystko, co było w nim utracone, mój pogląd na restytucję ustabilizował się zupełnie, co dało mi zupełne przekonanie, że wszyscy muszą wyjść z grobów i być przyprowadzeni do zupełnej znajomości oraz skorzystać z pełnej możliwości otrzymania wiecznego życia w Chrystusie.

Tak minęły lata od 1869 do 1872. Lata następne – do 1876 – były czasem ciągłego wzrostu w łasce i znajomości w tym małym gronie studentów biblijnych, z którymi zgromadzałem się w Allegheny. Następował nasz stopniowy rozwój – od niedojrzałych z początku i nieokreślonych pojęć na temat restytucji do lepszego rozumienia szczegółów, lecz właściwy czas Boży dla jaśniejszego światła jeszcze nie nadszedł.

Około tego czasu rozpoznaliśmy także różnicę pomiędzy naszym Panem jako „człowiekiem, który dał samego siebie”, a Panem, który przyjdzie po raz wtóry, jako duchowa istota, co wykazaliśmy w Brzasku Tysiąclecia, tom II, rozdz. V. Smucił nas bardzo błąd adwentystów, którzy oczekując Chrystusa w ciele i nauczając, że świat i wszystko, co na nim jest, z wyjątkiem wtórych adwentystów, będzie spalony w 1873 lub 1874 roku, a ich poglądy odnośnie celu i sposobu przyjścia Pana skłoniły mnie, by napisać broszurkę „Cel i sposób powrotu naszego Pana”, która została opublikowana w nakładzie 50 tysięcy egzemplarzy.

Około stycznia 1876 roku moja uwaga została w sposób szczególny zwrócona na przedmiot proroczego czasu w odniesieniu do powyższej nauki i nadziei. Stało się to w następujący sposób: Otrzymałem pisemko pod tytułem The Herald of the Morning [Zwiastun poranka], przysłany mi przez N. H. Barboura. Gdy otworzyłem to pismo, zorientowałem się po grafice na okładce, że redagowane jest przez adwentystów. Przeczytałem je, będąc ciekawy, jaką następną datę spalenia świata wyznaczyli. Lecz wyobraźcie sobie moje zdziwienie i zadowolenie, gdy z treści wywnioskowałem, że redaktorowi poczęły się otwierać oczy na zagadnienia, które przez kilka lat cieszyły nasze serca w Allegheny, czyli na fakt, że celem przyjścia naszego Pana nie jest zniszczenie, lecz błogosławienie wszystkich rodzajów ziemi i że Jego przyjście będzie podobne do przybycia złodzieja w nocy, że nie przyjdzie On w ciele, lecz jako istota duchowa, niewidzialna dla człowieka i że przy końcu tego wieku nastąpi zgromadzenie Kościoła i rozdzielenie pszenicy od kąkolu, gdy tymczasem świat nie będzie sobie zdawał z tego sprawy.

Ucieszyłem się, że inni przychodzą do tego samego zrozumienia, lecz byłem zdziwiony, gdy zauważyłem ostrożne stwierdzenie, że redaktor wierzy, iż proroctwa wykazują, że Pan już jest obecny na świecie (niewidzialny i niewidoczny) i że czas pracy żniwa, zbierania pszenicy już nastał oraz że taki pogląd był poparty przez proroctwa czasowe, co do których kilka miesięcy wcześniej przypuszczał, że zawiodły.

I tutaj pojawiła się nowa myśl: Czy to mogło być możliwe, że proroctwa odnośnie czasu, które ja tak długo lekceważyłem z powodu ich nadużywania przez adwentystów, miały rzeczywiście wskazywać, kiedy Pan miał być niewidzialnie obecny, by zakładać swe Królestwo? A przecież było to słuszne spodziewać się, że Pan zawiadomi swój lud co do tego przedmiotu, zwłaszcza że On obiecał, iż wierni nie będą pozostawieni w ciemności wraz ze światem, i chociaż dzień Pański przyjdzie na wszystkich innych jako złodziej w nocy (tajemniczo, niespodziewanie), to jednak nie miało to się odnosić do gorliwych, czuwających świętych (1 Tes. 5:4).

Przypomniałem sobie pewne argumenty użyte przez mego przyjaciela Jonasa Wendell’a oraz innych adwentystów, którzy starali się udowodnić, że rok 1873 będzie czasem spalenia ziemi itp. – jako że chronologia świata wskazywała, iż sześć tysięcy lat od Adama skończyło się z początkiem 1873 roku – oraz innych wydarzeń podanych w Piśmie Świętym, które miały równocześnie nastąpić. Czy mogło być tak, że te argumenty czasowe, które ja pomijałem jako niewarte uwagi, zawierały ważną prawdę, którą oni niewłaściwie stosowali?

Pragnąc poznać wszystko, cokolwiek Bóg miał mi do przedstawienia przez kogokolwiek, natychmiast napisałem do M. Barboura, zawiadamiając go, że zgadzam się z nim odnośnie innych punktów i że pragnę dowiedzieć się szczegółowo, dlaczego i na podstawie jakich dowodów Pisma Świętego utrzymywał on, że obecność Chrystusa i żniwo Wieku Ewangelii rozpoczęły się jesienią 1874 roku. Odpowiedź potwierdziła, że moje przypuszczenia były słuszne – chronologia i dowody odnośnie czasu były te same, których używali adwentyści w 1873 roku. Barbour i J. E. Paton z Michigan, jego współpracownik, byli aż do tego czasu wtórymi adwentystami. Gdy jednak data 1874 roku przeszła, a świat nie został spalony i nie zobaczyli Chrystusa Pana przychodzącego w ciele, byli oni przez pewien czas zakłopotani. Przeanalizowali powtórnie proroctwa odnoszące się do czasu, które jakoby się nie spełniły i nie mogli znaleźć żadnego błędu. Zaczęli wtedy zastanawiać się, że może czas był właściwy, lecz ich oczekiwania niewłaściwe i może poglądy o restytucji i błogosławieniu świata, o których ja i inni nauczaliśmy, są rzeczami, których należało oczekiwać? Niedługo po rozczarowaniu w 1874 roku jeden z czytelników „Zwiastuna poranka”, który posiadał kopię Diaglottu, zauważył coś, co wydało mu się niezwykłe – że w Ewangelii Mateusza 24:27, 37 i 39 słowo, które w naszym zwykłym tłumaczeniu jest podane jako „przyjście”, w tłumaczeniu Diaglottu brzmi „obecność”. To był wątek, który poprzez zrozumienie proroctw czasowych doprowadził ich do właściwych poglądów odnośnie celu i sposobu powrotu Pana. Ja zaś przeciwnie, najpierw otrzymałem właściwy pogląd odnośnie celu i sposobu powrotu Pana, a następnie czasu tych wydarzeń, na jaki wskazywało Słowo Boże. Tak więc Bóg prowadzi swe dzieci przez różne początkowe zarysy Prawdy, lecz tam, gdzie znajdują się serca gorliwe i wierne, rezultatem będzie doprowadzenie ich do jedności.

Brak było jednak książek i innych wydawnictw wyjaśniających proroctwa czasowe, tak jak one były wtedy rozumiane. Opłaciłem więc koszta podróży dla Barboura, by przybył do nas do Filadelfii (gdzie byłem zajęty interesami przez lato 1876 r.) i wykazał mi na podstawie Pisma Świętego, że proroctwa wskazywały na rok 1874 jako na datę rozpoczęcia się obecności Pana i czasu żniwa. Niedługo przybył, a przedstawione dowody bardzo mnie zadowoliły. Będąc też pozytywnie nastawiony oraz zupełnie poświęcony Panu, zobaczyłem od razu, że te szczególne czasy, w których żyjemy, nakładają na nas, jako na uczniów Chrystusowych, pewien obowiązek. Skoro jest to czas żniwa, to musimy wykonywać pracę żniwiarską, a „teraźniejsza prawda” ma być sierpem, którym według woli Pana będziemy prowadzić pracę zbierania i żęcia wszędzie między Jego dziećmi.

Wypytywałem Barboura, co i „Zwiastun” czynią w tej sprawie. Odpowiedział, że nic. Czytelnicy „Zwiastuna”, rekrutujący się przeważnie z zawiedzionych adwentystów, prawie wszyscy stracili zainteresowanie, wstrzymali prenumeratę i z tego powodu „Zwiastun” był w zasadzie zawieszony. Na to powiedziałem mu, że zamiast czuć się zniechęconym i porzucać pracę teraz, gdy zrozumiał prawdę o zupełnej restytucji, opartej na zadośćuczynieniu dzięki okupowej ofierze Pana (co miałem możność mu przedstawić i z czym on się zgodził, podczas gdy ja wiele skorzystałem od niego odnośnie czasów), powinien czuć się zadowolony i przejawiać chęć podzielenia się tymi wielkimi i dobrymi nowinami z innymi i że powinien pomnożyć swą gorliwość. Znajomość faktu, że znajdowaliśmy się już w czasie żniwa, stanowiła dla mnie jak nigdy przedtem zachętę, by rozpowszechniać Prawdę i natychmiast postanowiłem rozpocząć ożywioną pracę.

Przede wszystkim postanowiłem ograniczyć swoją działalność zawodową i poświęcić więcej czasu, jak i środków materialnych na prowadzenie wielkiej pracy żniwa. Zgodnie z tym wysłałem Barboura z powrotem do domu, z pieniędzmi i instrukcjami, by przygotował w zarysie książkę o dobrych nowinach, tak jak były one wtedy rozumiane, włączając szkic czasów, a ja w międzyczasie zamknąłem swoją firmę w Filadelfii, przygotowując się do pracy na niwie Pańskiej. Następnie opuściłem Filadelfię, udając się w podróż kaznodziejską po kraju.

Niedługo też ukazała się książka pt. „Trzy światy”, o 196 stronicach, przygotowana wspólnie przez Barboura i przeze mnie, jako że mnie również dane było poświęcić jej nieco czasu i uwagi. Obydwa nasze nazwiska znalazły się na stronie tytułowej tej pozycji, pomimo tego, że zasadniczo została ona napisana przez Barboura. Chociaż nie była to pierwsza książka, która nauczała o restytucji, i nie pierwsza na temat proroctw czasowych, to jednak wierzymy, że była ona pierwszą, która połączyła ideę restytucji z proroctwami czasowymi. Ze sprzedaży tej książki i z mojej kieszeni pokrywane były wydatki związane z podróżowaniem itp. Po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że dobrze byłoby mieć jeszcze jednego pracownika żniwa i posłałem po Patona, który natychmiast zgodził się przyłączyć do pracy, a jego wydatki na podróże pokrywane były w ten sam sposób.

Ponieważ mieliśmy świadomość, jak szybko ludzie zapominają to, o czym słyszeli, wkrótce stało się dla nas jasne, że chociaż spotkania były pożyteczne do rozbudzenia zainteresowania, to jednak niezbędne było jakieś czasopismo, które podtrzymywałoby to zainteresowanie i rozwijało je. Zrozumieliśmy więc, że jest wolą Pana, by jeden z nas zajął się pracą regularnego wydawania „Zwiastuna poranka”. Wysunąłem więc propozycję, by Barbour się tym zajął, gdyż posiadał już doświadczenie i jako zecer mógł czynić to bardziej ekonomicznie, a Paton i ja mieliśmy w dalszym ciągu podróżować oraz przy sposobności pisać artykuły. Na zwracane przez niego uwagi, że nie posiadamy własnej maszyny i że mała liczba prenumerujących nie pozwoli przez dłuższy czas na to, by pismo było samowystarczalne, odpowiedziałem, że dostarczę funduszów na kupno maszyny itp. i pozostawiłem kilkaset dolarów do dyspozycji Barboura, aby on zarządzał nimi jak najbardziej gospodarnie, podczas gdy Paton i ja nadal mieliśmy objeżdżać kraj. Sądziłem, że było to wolą Pana i tak zostało uczynione.

Podczas objazdu stanu Nowa Anglia poznałem A. P. Adamsa, młodego kaznodzieję metodystów, który głęboko zainteresował się Prawdą, jaką przez tydzień głosiłem w zgromadzeniu, gdzie służył. Następnie przedstawiłem go małym zgromadzeniom zainteresowanych w okolicznych miasteczkach i wspomogłem w różnych rzeczach tak, jak mogłem, ciesząc się z tego, że po krótkim przyuczeniu i on szybko stanie się współpracownikiem na niwie żniwa. Mniej więcej w tym samy czasie ucieszył mnie bardzo fakt przyłączenia się A. D. Jonesa, który był zatrudniony przeze mnie jako kierownik w Pittsburghu. Młody człowiek, aktywny i obiecujący, szybko stał się czynnym i cennym pracownikiem w żniwiarskiej pracy. Pamiętają go dobrze niektórzy z naszych czytelników. Jones biegł dobrze przez pewien czas, lecz ambicja czy coś innego uczyniły z niego zupełnego rozbitka, jeśli chodzi o wiarę, i było to dla nas bolesną ilustracją mądrości słów apostoła: „Niechaj was niewielu będzie nauczycielami, bracia moi, wiedząc, że cięższy sąd odniesiemy” – Jak. 3:1.

====================

— Maj 1890 r. —